Karczma Ankh-Morpork

Witaj strudzony wędrowcze

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie

Proszę wszystkich użytkowników o przedstawienie się w temacie powitalnym. Pozdrawiam, Admin

#1 2010-07-05 19:17:55

Anfarius

Moderator

8196498
Zarejestrowany: 2008-10-25
Posty: 140
Punktów :   
Imię z Neuro: Curt

Opowieść Kościelna [opowiadanie/powieść]

Prolog

Miasto Watykan, w Państwie Kościelnym,
największa metropolia na planecie.
22 września, godzina 22:13
Rok 3127.



Falco nie był zły. A przynajmniej powtarzał to sobie każdego wieczoru. W końcu żadna praca nie hańbi, a w dodatku jego przełożeni byli bardzo zadowoleni z jego pracy. To wskazywało dla Falco jednoznacznie, że postępuje dobrze, zgodnie z boską wolą. Jego pracodawcą był w końcu Kościół i sam Papież. Znał go osobiście, Jego Ekscelencja ufał Falco. Powierzał mu najważniejsze zadania i jeszcze ani razu się na nim nie zawiódł. A to dlatego, że Falco był prostym człowiekiem. Nie zadawał pytań i zawsze podążał najprostszą, ale też najskuteczniejszą drogą. I miał świetne oko, skąd też wziął się jego kryptonim. Tego wieczoru Falco po raz kolejny połączył się z ludźmi z Watykanu, wszystko za pomocą małego urządzenia na ucho, które do znudzenia przypominało aparat słuchowy. On sam nie wiedział, jak to ustrojstwo działa, tym zajmowali się technicy z Kościoła. Wiedział jedynie, że dzięki temu przekazuje do centrali obraz i dźwięk z otoczenia, w jakim się znajduje. Utrzymuje stały kontakt.
Idąc przez opustoszałe już o tej porze ulice poprawił skrywaną pod skórzaną kurtką kaburę z jego wiernym pistoletem, oczywiście zaopatrzonym w tłumik. Nóż w cholewie buta uwierał go, jednak dla Falco była to sama przyjemność. Broń była przedłużeniem jego ciała. W odbiorniku coś trzasnęło i zabójca usłyszał głos swojego głównego przełożonego, papieża Jana Pawła XVI.
- Dobrze, Falco, skręć teraz w lewo, ciasna uliczka – papież był już starym człowiekiem, na karku miał osiemdziesiąt sześć lat. Mimo to, wciąż osobiście koordynował pracę Falco, najlepszego zabójcy na usługach Świętej Inkwizycji. Dzięki tym misjom Jan Paweł przypominał sobie swoją młodość w tej samej organizacji i w tej samej roli co Falco. No, może był trochę bardziej rozgarnięty i finezyjny, ale tak samo skuteczny. Falco posłusznie skręcił między dwa wysokie bloki mieszkalne. W tej szczelinie między dwiema masywnymi ścianami jedyne światło dawały latarnie z ulicy i mała jarzeniówka na ścianie jednego z bloków, tuż nad awaryjnym wyjściem. Zabójca manewrował ostrożnie pomiędzy różnego rodzaju śmieciami, nie chciał robić zbyt dużego hałasu. W końcu to już chyba niedaleko.
- Świetnie, teraz w prawo, a później znowu w lewo. Powinieneś trafić na malutki dziedziniec. Znajdź ukrycie, jeden z nich już tam czeka – Papież nie spodziewał się odpowiedzi Falco, nie była ona konieczna. Zabójca miał bezwzględnie wykonywać jego rozkazy, i do tej pory tak właśnie robił. Jan Paweł siedział w jednym z wielu pokoi w jego siedzibie na wzgórzu Watykan, sam, w ciemności, gdzie jedyne światło tworzył monitor komputera na ścianie. Papież miał bezpośredni przekaz od swojego podwładnego, dodatkowo wyświetlał się tam jeszcze plan miasta i jakaś lista. Następca Piotrowy podświetlił ręką jedną z pozycji na liście. Chwilę później pozycja zniknęła, a papież wiedział, że inny zabójca właśnie wykonał swoje zadanie. Lubił nowe technologie, bardzo pomagały, a Kościół miał swoje udziały w pracach naukowych. Ta wielka instytucja bardzo się zmieniła od czasu odlecenia z Ziemi w 2341 roku. Na ekranie Falco własnie zrobił pierwszy z zaplanowanych zakrętów. Gdy doszedł do kolejnego, zatrzymał się i przylgnął do ściany. W głośnikach rozległ się jego niski głos, tak bardzo pasujący do mocno zarośniętej, prostokątnej twarzy.
- Następne instrukcje? – pytanie było typowe, powiedziane bez uczucia, zabójca zadawał je już tysiące razy.
- Czekać – odparł spokojnie papież – Pozostała dwójka już się zbliża. Jak tylko wejdą na plac, zlikwidujesz. Całą trójkę, bez wyjątku. Nie wiemy dokładnie, który z nich jest celem, a nie mamy czasu na sprawdzanie. W razie problemów, z placu są trzy wyjścia, jedno zagrodzisz Ty, dwa pozostałe prowadzą w zupełnie innych kierunkach. Nie pozwól im się rozdzielić Falco, inaczej ich stracimy – Na planie miasta na monitorze świeciły się dwie kropki, jedna czerwona, druga niebieska. Czerwona wskazywała miejsce, w którym stoi Falco, niebieska natomiast, jeden z trzech celów, stojący na placu. Chwilę potem pojawiły się dwie dodatkowe niebieskie kropki. Falco wyciągnął pistolet i odbezpieczył. Wyglądnął zza załomu. Na placu stał młody chłopak, ubrany w typowy dla nastolatków strój. Miał tłuste blond włosy i lekki, młodzieńczy zarost. Niczego się nie spodziewał. Nagle z jednej z uliczek prowadzących na plac wyłoniły się dwie dodatkowe postacie, wyglądające bardzo podobnie, jak chłopak. Róznił ich tylko kolor włosów i dodatki w ubraniu. Cała trójka chłopców miała lekko kobiece rysy. Falco usłyszał krótki rozkaz papieża
- Teraz – Zabójcy nie trzeba było tego powtarzać, szybkim ruchem, trochę zbyt zręcznym patrząc na posturę Falco, który równie dobrze mógł być mistrzem wagi ciężkiej, wyskoczył zza załomu i pobiegł w stronę chłopców. Pistolet trzymał pewnie, celował tylko chwilę, pociągnął za spust i rozległ się cichy trzask gdy broń wypluła pocisk.

***



    Tego samego wieczoru, trochę wcześniej, na szczycie jednego z mieszkalnych bloków Watykanu, wśród których przechodził Falco, stała grupka ludzi w różnym wieku, posturze i pozycji społecznej. Było ich około dziesięciu, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Jeden z nich, średniego wzrostu trzydziestolatek wychylał się poza krawędź dachu i patrzył w dół. Chuderlawe ciało było ubrane w najzwyklejsze jeansy i wojskową bundeswerę. Trzydziestolatek trzymał ręce w kieszeniach, na tej wysokości wiatr był silny, było więc trochę chłodno. Reszta grupki stała blisko siebie, próbując utrzymać ciepło. Nikt nic nie mówił, jakby na coś czekali. Chudzielec wychylił się trochę bardziej, chcąc najpewniej spojrzeć dokładniej na znajdujące się dwadzieścia pięter niżej uliczki.
    - Co widzisz, Michale? – zapytała młoda, może dwudzestoparoletnia dziewczyna stojąca najbliżej chudzielca. Michał nie odpowiadał przez chwilę, w pewnym momencie wyciągnął jednak prawą rękę z kieszeni i wzniósł do góry wyprostowany palec wskazujący
    - To chyba on, tak, na pewno. Wszyscy przygotować się – wyszeptał odsuwając się od krawędzi. Ruszył wzdłuż jednego z boku bloku, wprost w stronę drewnianej kładki, dzięki której można było przejść z jednego dachu na drugi. Grupka ruszyła za swoim, najpewniej, liderem. Jeden z mężczyzn, w podobnym wieku co Michał, niósł ze sobą dużą torbę sportową, teraz zaczął ją rozpinać. Cała grupka przeszła po kładce najciszej, jak potrafiła. Michał znowu spojrzał w dół, następnie skierował grupkę w stronę przeciwległej krawędzi dachu. Tam wszyscy usiedli, a rówieśnik Michała zaczął składać to, co miał w torbie. Karabin.
    Dwadzieścia pięter niżej Marek, dziewiętnastoletni chłopak szedł raźno między blokami. Szedł na spotkanie ze swoimi najbardziej zaufanymi przyjaciółmi, mieli do obgadania kilka spraw. Nie co dzień ma się w końcu wystąpić na dużym koncercie i to w granicach Państwa Kościelnego. Z treściami, jakie oni przekazują! To nieprawdopodobne, że Inkwizycja się na to zgodziła. No ale, darowanemu koniu w zęby się nie patrzy. Kilka zakrętów później Marek znalazł się na niewielkim placyku pomiędzy blokami, miejscu, które przyjaciele wyznaczyli sobie na spotkanie. Chłopak wyciągnął z torby trzy puszki z piwem i postawił je na murku. Były to najważniejsze rekwizyty tego typu spotkań, zawsze i wszędzie, od tysięcy lat. Teraz pozostało mu już tylko czekać, zaczął więc przechadzać się tam i powrotem wzdłuż placu.
    - Janie, jak idzie? – zapytał Michał zwracając się do swojego rówieśnika, który właśnie przymocowywał do karabinu lunetę.
    - Kończę, już kończę. Ile mamy jeszcze czasu? – odpowiedział tamten szeptem, nie przerywając swojej pracy.
    - Tamta dwójka może się zjawić w każdej chwili, a gdy zjawią się oni, zjawi się też nasz cel. Musimy działać szybko. W zasadzie zależy nam tylko na tym chłopcu, ale jeśli uda nam się uratować także pozostałych, tym lepiej – wygłosił, także szeptem, Michał, znowu patrząc w dół, na plac.  Kilka kolejnych minut grupka spędziła po cichu, w oczekiwaniu. Co kilka sekund ktoś odłączał się i schodził do wnętrza bloku. Zajmowali pozycje. Operacja była bardzo dokładna, i nie mogli sobie pozwolić na żadną pomyłkę. W końcu na dachu został tylko Michał i Jan. Ten ostatni w końcu skończył składać karabin, i przysunął się bliżej krawędzi.
    - Wiesz, co robić, przyjacielu – powiedział Michał i klepnął kompana w ramię – pamiętaj, że masz jeden strzał, nie więcej. Nie możesz spudłować – po tych słowach przywódca operacji wstał z klęczek i także skierował się stronę wejścia do bloku. Jan został na szczycie sam. Wiedział dobrze, co ma robić, i był gotowy dokonać tego za wszelką cenę. Ten chłopiec, jak każdy, którego ratowali, za bardzo mu przypominał jego samego sprzed dziesięciu lat. Trzydziestolatek, w przeciwieństwie do Michała, był dobrze zbudowany, miał długie, spięte w kucyk brązowe włosy i mocny, trzydniowy zarost. Właściwie możnaby rzec, że Michał był zupełnym przeciwieństwem Jana, włosy miał krótko ścięte, chuderlawe ciało i prawie brak zarostu. Łączyło ich tylko jedno, poza wiekiem. Oboje byli prześladowani przez Kościół. Oboje powinni, według Kościoła, nie żyć. Oboje byli dla tego Kościoła niebezpieczni, ale nie tak bardzo, jak chłopak na dole. Jan przystawił karabin do ramienia i zbliżył oko do lunety. Uliczki na dole były teraz dobrze widoczne. Zaczął przeczesywać okolicę w poszukiwaniu swojego celu. Minutę później go znalazł, miał nadzieję, że nie jest za późno.

***



    Jan Paweł XVI zobaczył najpierw przerażone twarze trójki chłopców, następnie wystrzał z pistoletu Falco, chwilę później mnóstwo krwi na przeciwległej ścianie. Jeden z chłopców, o czarnych włosach, stał z dziurą w czole. Ciało upadło chwilę później, gdy Falco brał na cel drugą osobę. Wszystko to trwało może dwie sekundy. I nagle papież stracił obraz.
    - Falco, co się stało!? – krzyknął do mikrofonu.

***



    Marek patrzy, bo nic innego nie jest w stanie zrobić, wszystko dzieje się zbyt szybko. Najpierw ten potwór z bronią wyskakuje zza rogu, strzela do Artura, później zaczyna celować w jego głowę. Marek dobrze widzi czarną otchłań lufy z zamocowanym tłumikiem. Cała sytuacja zdaje mu się jak na spowolnionym filmie. Gdzieś z góry nagle nadlatuje pocisk i trafia oprawcę Marka w głowę. Ten powoli upada na twarz wypuszczając z ręki pistolet. Nogi Marka są jak wmurowane w podłoże, nie potrafi się ruszyć. Dalej powoli, jakby cały świat zwolnił, widzi jak stojący po jego prawej Dariusz przeskakuje nad ciałem Artura i wbiega w najbliższą uliczkę. Gdzieś tam, w półcieniu łapie go jakaś niska postać, Marek nie widzi twarzy. I wtedy ktoś szarpie go za ramię, a świat wraca do normy.

***



    Jan wstał z uśmiechem na ustach. Zaczął rozkładać karabin i pakować go powrotem do torby. Był już pewny zwycięstwa, niedoszły zabójca leżał w kałuży własnej krwi, a Michał przechwycił chłopaka. W dodatku udało się uratować jednego z jego przyjaciół, to dobry znak. Jan w duszy podziękował Bogu. Gdy skończył pakować, ruszył powoli w stronę kładki, przez którą wcześniej przechodziła cała grupa. Przejdzie jeszcze kilka takich kładek, zanim w końcu zejdzie do klatki schodowej. W ten sposób będzie już prawdziwie bezpieczny.

***



    Kilka godzin później Falco z trudem pozbierał się z ziemi. Pocisk, na szczęście dla olbrzyma, nie trafił prosto w głowę, a śliznął się ledwo po czaszce. Mimo wszystko będzie musiał iść z tym do lekarza. Ale żyje. Tylko… nie wykonał zadania. Jego Ekscelencja będzie wściekły.


Graj, Muzyko!

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
kety.szamba-z-certyfikatem.pl mapa fotowoltaiki restauracja Ciechocinek wodomierze wrocław cena