Karczma Ankh-Morpork

Witaj strudzony wędrowcze

Ogłoszenie

Proszę wszystkich użytkowników o przedstawienie się w temacie powitalnym. Pozdrawiam, Admin

#1 2008-10-25 23:41:17

Anfarius

Moderator

8196498
Zarejestrowany: 2008-10-25
Posty: 140
Punktów :   
Imię z Neuro: Curt

*Opowieści z Zasranych Stanów* byAnfarius

Po pierwsze chciałbym się przywitać... Witam. Chce zaprezentować bardzo krótkie opowiadanko mojego autorstwa. Wszystko utrzymane w klimatach gry RPG Neuroshima. Have fun.

***

- Widzisz, chłopcze. To właśnie do tego doprowadził nas ten pieprzony Moloch! Ale widzisz, Tornado - Twój rozmówca pokazał ci małą, czarną tabletkę w świetle ostatniej, przygasającej świecy - To jest Tornado. Ci z NY mówią, że to jest gorsze od Molocha... Nie mają racji! - Ćpun zacisnął rękę - Te tabletki to zbawienie! Dzięki nim wracamy do lepszych czasów! Teraz, te mendy - zauważasz nieznaczny ruch głową w cieniu małego pomieszczenia. Inne kształty opierały się o ściany, wszystkie w narkotycznym śnie - Oni, teraz są tymi, którymi byli przed wojną. Lub tymi, którymi chcieliby być - Bosa, zabrudzona stopa wysunęła się z cienia a światło świecy oświetliło poobgryzane paznokcie - Uaaa... Tak... Dobrze... Widzisz, przed wojną żyło się dużo lepiej. Przed wojną nie było Molocha, mutantów i całego tego gówna. Przed wojną maszyny pomagały ludziom, kobiety i dzieci chodziły sobie po parkach. Wiesz co to park, synu? Ja, przed wojną byłem naukowcem. Szanowanym naukowcem. A teraz? Popatrz, czym się stałem! - Dziwnie zniekształcona twarz wysunęła się z cienia. Bez włosów i brwi. Człowiek z obłędem w oczach spojrzał na ciebie. Z jego ust wydobywał się niewiarygodny smród. Zakrzepnięta krew ubarwiała ten obraz autodestrukcji - Ta... TO robi z nami dzisiejszy świat. A tacy jak my, żyjemy dzięki Tornado. Żyjemy, bo wiemy, że gdy dzień się skończy wrócimy tutaj i pójdziemy z powrotem do naszych rodzin w czasach przed wojną. - Twarz schowała cię w cieniu - A jak zarabiamy na Tornado? Synu, jesteśmy szczurami. Chodzimy po ruinach i szukamy. To dochodowy interes. - Nagle, jeden z ćpunów obudził się, podbiegł do was chwiejąc się. Chwycił cię za koszulkę, a tobie zrobiło się niedobrze ze względu na smród. Po chwili odezwał się:, "W Jakiej Rzeczywistości Jesteśmy?" - Spokojnie, Jimmy, jesteśmy w rzeczywistości "#32 - Moloch I Jego Zabaweczki" - Jimmy mrugnął oczyma i troszkę się jąkając wymówił: "O Kur... wa... jego... mać... ee... aa... chyba wracam do... #11-nastki..." Jimmy padł na ziemię i zasnął przewracając świecę - Cholerny skurwysyn... Zapracowałem na tą świecę... OK mały... Chyba też się wybiorę do #11-nastki albo #12-nastki - Widzisz jak twój rozmówca łyka czarną tabletkę i w chwilę później jego głowa, ciągnąc za sobą ciało, uderza o ziemię.

Teraz zostałeś sam, pośród ciemności, z tuzinem śpiących ”towarzyszy”. W ręce trzymasz Tornado. Chcesz się zanurzyć po raz pierwszy, i zobaczyć jak wyglądał świat przed Molochem. Ciągnie cię w stronę czystego świata, w którym każdy jest ci bliźnim. Bierzesz tabletkę i łykasz na sucho. Czujesz dziwne mrowienie w brzuchu, bierze cię na wymioty. Oczy zaczęły ci się kleić a ty przypominasz sobie słowa ćpuna "Każdy, jak zażywa pierwszy raz, puszcza pawia" Wymiotujesz i zasypiasz.

Otwierasz oczy, miły wiaterek orzeźwia cię. Patrzysz na dość duży, klasyczny wentylator. Leżysz na wznak na miękkim łóżku, jesteś przykryty błękitną pościelą. Czujesz coś ciepłego na swojej lewej piersi, patrzysz w tę stronę i widzisz rękę kobiety. Długie blond włosy przysłaniają jej twarz. Jesteś w dość dużym pomieszczeniu. Ściany pomalowane na błękit, podłoga pokryta białym dywanem. Na lewo od łóżka, przy ścianie stoi biurko i komputer na nim. Wygląda na sprawny i bardzo zadbany. Po prawej szafka nocna z powieścią "Z Zimną Krwią". W pokoju znajduje się także szafa, przepiękny mebel. Za tobą na ścianie jest dość duże okno, przysłonięte roletami, jednak snop światła wpada do pokoju. Na przeciwległej ścianie znajdują się drzwi, pięknie wykonane - drewniane. Jesteś, W Domu. Powoli wstajesz z łóżka, co chwilę tracisz równowagę. Czy to tak właśnie działa Tornado? Przez głowę przylatują ci pojedyncze myśli *Mały Czerwony Rowerek, Szkoła Podstawowa, Praca, Żona, Dzieci* To nie twoje wspomnienia. To nie jest twoje ciało! Ale w takim razie, co tu robisz.

Chwiejąc się wychodzisz z pięknego pokoju prosto na ciemny, pokryty w brudnej żółci korytarz.

Chłodny wiatr dał ci się we znaki, czyjeś wspomnienia wyleciały ci z głowy. W prawym rogu korytarza siedziała pod ścianą znajoma ci skądś postać. Kruczoczarne, rzadkie włosy opadały na karykaturalną twarz. Ubrana w łachmany nie wydawała ci się realna. Podszedłeś bliżej, było coraz chłodniej, a ty coraz bardziej przypominałeś swoją prawdziwą postać. Straciłeś łachmytę z oczu. Byłeś tylko ty, w swojej pierwotnej postaci i ciemność. Budzisz się. Leżysz na ziemi, zlany potem. Coś oświetla twoje ciało. Patrzysz w stronę światła. To jest... Latarka. Ktoś stoi nad tobą. Próbujesz wstać, lecz coś cię powstrzymuje. To czyjaś noga. Światło zapala się. Cały pokój jest oświetlony. Na ścianie za tobą jest jedna wielka plama krwi. Pod ścianą leżą wypompowane postacie twoich byłych "towarzyszy". Nad tobą stoi facet, w białej koszuli i jeansach. Trzyma nogę na twoim karku i przyciska do ziemi. W rękach trzyma pompkę, celuje prosto w twoją twarz. Za nim, podobnie ubrana postać. Trzyma bardzo jasną lampę.

- Co? Młody, niezniszczony jeszcze chłopak pośród tego główna?! - Facet patrzy na ciebie trochę zdziwiony - Ćpałeś Tornado, co, synku? - jego usta wykrzywiają się w lekki uśmiech. - Wiesz, ze Tornado na terenie NY to przestępstwo? I nawet nie mogłeś zażyć w pełni szczęścia powrotu do tamtych czasów... Przytrafiło ci się to samo, co każdemu nowicjuszowi. Piękny początek i koszmarny koniec, co? I widzisz, gdybyś nie brał może bym cię oszczędził. - Nowojorczyk zdjął nogę z twojego karku i jedną ręko podniósł tak, że nogi utrzymywały ci się nad ziemią. Przyłożył ci pompkę do brzucha. - Chcesz zginąć, chcesz?! – Ryknął.

W twojej głowie zaczęły się kształtować obrazy typu twoich własnych flaków na ścianie, czarnych pigułek, które będą cię prześladować przez wieczność. A jeśli Bóg nie istnieje? A jeśli to całe pieprzone chrześcijaństwo to tylko bajki? Jeśli tak jest, to, co się z tobą stanie. Mimowolnie zacząłeś coś mamrotać a między nic nieznaczącymi słowami dało się usłyszeć "Nie, Proszę!" Zacząłeś płakać. Kołnierz twojej czarnej koszuli zaczął cię trochę dusić. Boisz się. Nie! Jesteś przerażony. Zaraz chmura śrucin wleci ci w bebechy. Zachłysnąłeś się powietrzem. „Ja… yhh… Nie chciałem!” Odkaszlnąłeś. „A może po śmierci… wrócę do… Domu?”

Potem tylko huk, głuchy, jakby oddany z oddali, moment bólu, przerażenie spowodowane widokiem jak przez mgłę wielkiej dziury w twoim brzuchu i... Koniec.

Czerwona łuska uderzyła o betonową podłogę. Nowojorczyk odrzucił zwłoki szesnastoletniego chłopca. Uderzyły o ścianę, ześliznęły się zostawiając ślad krwi i poległy przy zniszczonych trupach reszty ćpunów. Facet wyprostował się, podał broń drugiemu człowiekowi. Ten drugi był dużo młodszy, wzrostem jednak przewyższał towarzysza. Wziął pompkę i spytał jąkając się – Czy to naprawdę było konieczne? Można go było jeszcze ocalić. Mike! – Mike odwrócił się i ze stoickim spokojem odpowiedział – Brak Litości. – Wychodząc trącił kolegę ramieniem.

Obaj wyszli z ruin i podążyli ulicą Nowego Jorku.
- To już czwarty... a nie ma jeszcze południa.

***

Może się trochę ciężko czytać... Mam nadzieję, że się podobało.

Pozdrawiam
Anf


Graj, Muzyko!

Offline

 

#2 2008-10-26 11:51:53

 Jamro

Berserker

status skrimmr@aqq.eu
12106140
Skąd: Rybnik
Zarejestrowany: 2008-10-26
Posty: 42
Punktów :   

Re: *Opowieści z Zasranych Stanów* byAnfarius

nono anfi, klimatycznie:D


http://www.wizards.com/magic/images/whatcolor_isblack.jpg

Offline

 

#3 2008-10-27 18:57:47

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Re: *Opowieści z Zasranych Stanów* byAnfarius

Witamy w zespole że tak powiem
To co tu przeczytałem to nic innnego jak bardzo klimatyczne opowiadanko.

Pozdrawiam

Offline

 

#4 2008-10-27 20:40:05

Anfarius

Moderator

8196498
Zarejestrowany: 2008-10-25
Posty: 140
Punktów :   
Imię z Neuro: Curt

Re: *Opowieści z Zasranych Stanów* byAnfarius

Dziękuję.

Prawdę mówiąc opowiadanko ma już ponad rok ale jak już się zarejestrowałem to chciałem coś w miarę dobrego zaprezentować. W każdym razie coś dłuższego (przynajmniej na kilka rozdziałów) w głowie mej już się szamoce...

Pozdrawiam
Anf


Graj, Muzyko!

Offline

 

#5 2009-11-17 20:09:02

Anfarius

Moderator

8196498
Zarejestrowany: 2008-10-25
Posty: 140
Punktów :   
Imię z Neuro: Curt

Re: *Opowieści z Zasranych Stanów* byAnfarius

Panie i panowie, mutanci i mutantki, pragnę przedstawić kolejne moje opowiadanie, znowu w klimatach Neuroshimy Have fun!

Prolog


Mikey był kiedyś porządnym chłopakiem. Tak mówili o nim miejscowi. Ale ostatnio coś się zmieniło, Mikey przestał być porządny. Co się stało? Nikt nie wie. Dlaczego? Nikt nie wie. Wiadome jest natomiast, że przy pomocy zardzewiałej siekiery zabił dwoje ludzi, dwoje ludzi zostało poszatkowanych zanim ktoś go wreszcie powstrzymał. Szeryf wrzucił go do więzienia. Tak, w takich małych miasteczkach jak te, nadal mają szacunek do ludzkiego życia. Nie to co w dużych miastach, Nowym Jorku czy Vegas. Tak dwa trupy to nic, a odpowiedzialnego zabija się od razu, na miejscu, bo po co mieć z nim potem problemy? Ale nie w takich małych mieścinach, gdzieś na pustyni. Tutaj każda para rąk się przyda, nawet taka splamiona ludzką krwią. A Mikey nigdy nie przejawiał złych intencji. Wszyscy, którzy go poznali, gdy tu zamieszkał, mogą powiedzieć o nim jedynie dobre słowa. Gdy tu przybył, miał może dwadzieścia pięć lat, kto by to teraz liczył. Razem z nim przyjechała grupa poszukiwaczy przygód. Z punktu widzenia prostych ludzi, takich, którzy nawet teraz mają własne rodziny i wychowują dzieci, poszukiwacze przygód są czymś złym. I prości ludzie już dawno nauczyli radzić sobie z poszukiwaczami przygód. Nie było to wcale trudne, jeden z chłopaków dobrze strzelał. No więc postawili go na kościelnej wieży, dali do ręki wysłużoną strzelbę, krótkofalówkę dzięki której mógł kontaktować się z szeryfem i rozkaz, by mieć na oku wszystkich podejrzanie wyglądających przejezdnych. Właściwie, każdych przejezdnych, gdyż teraz, po wojnie, każdy wygląda podejrzanie. Mikey i jego przyjaciele nie mieli w miasteczku nic specjalnego do roboty, chcieli po prostu zanocować. Zachowywali się neutralnie, tak więc snajper w kościele nie zaczął od razu do nich ładować. Cała grupa weszła do knajpy, czyli jedynego miejsca w mieście, w którym przejezdni byli mile widziani. Jedynie Mikey został w pilnować samochodu, czyli zdezelowanego pickupa koloru rdzy. W tym czasie zjawił się drugi pojazd, dobrze wyglądający jeep z zamontowanym działkiem. Trzy osoby, które w nim siedziały wyglądały na profesjonalistów.  Ubrani w stare, wojskowe mundury, policyjne kamizelki kuloodporne i wojskowe hełmy byli uzbrojeni w pistolety i karabiny maszynowe. Snajper na wierzy postanowił nie reagować, co jak co ale swoje życie cenił ponad wszystko. Nacisnął tylko na krótkofalówce przycisk, pozwalający mu się połączyć z szeryfem. Powiadomił go o zaistniałej sytuacji. Zanim skończył mówić, rozległy się pierwsze strzały. Snajper wychylił się z wieży, i zobaczył Mikeya właśnie, biegnącego tyłem w stronę kościoła i strzelającego, tak, to chyba było UZI. Jeep zatrzymał się, mundurowi zaczęli wysiadać pod ostrzałem, kule uderzały o karoserię samochodu, jedna dosięgła nawet kamizelki kuloodpornej i tam też się zatrzymała, nie robiąc żadnej krzywdy. Mikey znalazł się bezpiecznie za murem kościoła gdy jego kompani zaczęli wybiegać z knajpy. Było ich czterech. Zauważyli mundurowych i także otworzyli ogień. Takiej kanonady strzelec z wieży nie słyszał jeszcze nigdy w życiu. Leżał skulony i nie śmiał się wychylić, by nie zarobić samotnej kuli. Odgłosy wystrzałów na początku nieprzerwane, teraz rozlegały się tylko co jakiś czas, walczący musieli schować się za osłonami. I nagle, gdy już wszystko ucichło, strzelec myślał, że to już koniec, wybuch. Niedaleko, u podstaw kościoła. Budynek zatrząsł się, w uszach zaczęło piszczeć, zakręciło się w głowie. Coś w budowie kościoła trzasnęło, tak jakby dwa kamienne bloki ocierały się jeden o drugi, Wieża zaczęła się przechylać, strzelec ledwo stał, nie mogąc rozróżnić pojedynczych kolorów. Najpierw niebieskie niebo, potem szara, piaszczysta ziemia migotały mu przed oczyma. Wieża spadła w chmurę białego pyłu, jeszcze jedno uderzenie którego strzelec już nie słyszał. Tym wybuchem walka się zakończyła, jeep chwilę później wyjechał z miasta, zostawiając zniszczony kościół i czwórkę trupów. Przeżył tylko Mikey. Leżał między gruzami kościoła, miał zmiażdżoną lewą rękę. Krzyczał w niebogłosy, aż wreszcie zemdlał, z bólu i wycieńczenia.

Ludzie się nim zajęli, ktoś pomógł odciąć pozostałość kończyny, ktoś przygarnął go do domu, ktoś mu znalazł pracę. Nie był nieszczęśliwy, nigdy nie wytłumaczył, o co tak naprawdę chodziło. Z ładnego chłopca, dobrze ubranego, ogolonego i uczesanego, bo tak właśnie wyglądał jak przyjechał, zmienił się nie do poznania. Zapuścił się, nosił najskromniejsze ubrania i jadł wszystko, co mu wpadło w ręce. Ludzie go lubili. Aż do teraz. Po dziesięciu latach wtopił się w tłum miejscowych.

Mikey odgarnął czarne, długie włosy z czoła, podrapał się po mocno zarośniętym podbródku. Z biurka tuż przed sobą podniósł stary pistolet, Glocka model 17. Przyjrzał mu się, odbezpieczył, spojrzał w okno. Był teraz w swoim pokoju, na piętrze w domu, niegdyś jednorodzinnym, teraz podzielonym na małe mieszkania. Za oknem panowała noc. Noce na pustyni w samym środku Ameryki są nieprzyjemne. No i nie widać gwiazd. Od jak dawna już nie widać gwiazd? Skrzypnęła deska w podłodze, Mikey odwrócił się w panice. Swój wzrok wlepił w zamknięte, drewniane drzwi, ledwo trzymające się w zawiasach. Wiedział, że za długo ich nie powstrzymają. Wiedział, że za niedługo tu przyjdą. Przyjdą po niego. Słyszał ich, wydających swoje dziwie, nic nieznaczące dźwięki. Mówią, że jest szalony. Słyszysz głosy? Pytają go na ulicy. Coś dudni na parterze. Ze stropu sypie się pył. Dużo ich. Naprawdę dużo ich. Mikey wycelował pistolet w drewniane drzwi. Stał tak kilka chwil, poczym powoli, jakby niezdecydowanie zaczął przesuwać lufę Glocka bliżej swojej głowy. Coś znowu zadudniło, drzwi zaskrzypiały, Mikey pociągnął za spust. Kula zrobiła dużo złego w jego głowie. Na jego szczęście, już tego nie czuł.

Pozdrawiam,
Anf.


Graj, Muzyko!

Offline

 

#6 2009-12-21 20:03:37

Anfarius

Moderator

8196498
Zarejestrowany: 2008-10-25
Posty: 140
Punktów :   
Imię z Neuro: Curt

Re: *Opowieści z Zasranych Stanów* byAnfarius

Bla Bla Bla... postanowiłem zrobić z tego mój osobisty temat dla opowiadań związanych z Neuroshimą

A więc oto historia mojej postaci, niejakiego Curta. Wersja podstawowa, jakieś ciekawe, bardziej szczegółowe opowiastki już się kroją.

Historia Postaci
(lata 2032-2055)

Wczesne dzieciństwo w Federacji Appalachów

Curt urodził się w jednym z tych małych, górniczych osiedli, które dwadzieścia trzy lata temu stanowiły Federację. Jego matką była kobieta z kasty wojowników, ojcem zaś jeden z wysoko postawionych biznesmenów. W Federacyjnym żargonie był więc Curt bękartem. Wychowywał się w domu matki i ojczyma, razem z dwójką braci. Nie było to bogate życie, ale żadne z dzieci nigdy nie głodowało. Curt od momentu, gdy dowiedział się, że mężczyzna mieszkający razem z nimi w jednym domu nie jest jego prawdziwym ojcem, był mu wdzięczny. Mogli go przecież wyrzucić za drzwi i nikt nie miałby tego za złe. Był najstarszy z rodzeństwa, więc gdy ludzie z Federacji postanowili wyruszyć na Wędrówkę, tą historyczną, trwającą rok wyprawę, która zmieniała pozycję Appalachów, to właśnie jego ojciec wziął ze sobą. Miał wtedy osiem lat.

Słońce grzało mocno, mimo zimowej już pory. Karawana posuwała się wolno, nie trzeba było jednak obawiać się gangerów czy innych niebezpieczeństw, oprócz uzbrojonych chłopów wyprawę zabezpieczali „rycerze” z Federacji i bardzo dobrze wyszkoleni najemnicy. Jednym z tych ostatnich był mężczyzna około czterdziestki, z długimi, brązowymi włosami i bujną brodą. Na głowie nosił czarną chustę, ubrany był w zestaw moro. Jechał na koniu, na plecach miał zadbany karabin M40A3, a w kaburze pistolet, Glock 17. Curt był rezolutnym dzieckiem, jadąc obok najemnika na wozie szybko się z nim zaprzyjaźnił, oboje mieli ze sobą dużo wspólnego. Na postojach, za plecami ojca żołnierz uczył Curta strzelać, zarówno z karabinu jak i pistoletu. Nauczył go także obchodzić się ze zwierzętami tak, by te były mu wdzięczne i wykonywały każde jego polecenie. Karawana z każdym miesiącem się powiększała, ludzie byli bardzo zadowoleni z wyprawy, a Curt i żołnierz, przedstawiający się jako Mark, stali się nierozłączni. Przybrany ojciec Curta przymrużał na to oko, nie chciał niepotrzebnie krzywdzić chłopca, taka znajomość nie mogła mieć przecież złych konsekwencji.

Pewnego razu Curt zawarł znajomość z wygłodniałym psem, jakiś czas się nim zajmował, a pies chętnie mu towarzyszył. Któregoś ranka jednak pies nie przyszedł. Około południa zjawił się Mark, niosąc truchło psa. Karawanie brakowało jedzenia. Mark powiedział do zasmuconego Curta: „To, co zrobiłem, było złe, ale zrobiłem to, ponieważ jesteśmy głodni. Nie powinno się zabijać zwierząt, pod jednym warunkiem – musisz zapamiętać, że twoje życie zawsze będzie ważniejsze od życia zwierzęcia” Curt przez wiele lat próbował zaakceptować tą zasadę, jednak jeszcze mu się to nie udało. Zawsze wolał poświęcić człowieka niż każdego ze swoich zwierzęcych towarzyszy.

Karawana powoli kończyła już wyprawę, była blisko granic Federacji. Wtedy po raz kolejny zaatakował jakiś pomniejszy gang. Nie było to nic specjalnego, zdarzyło się to wiele razy, rutynowa akcja, wszyscy byli pewni siebie. Dzieci wpakowano do opancerzonych maszyn, mężczyźni rozpoczęli obronę. Mark na swoim koniu osłaniał tyły wraz z kilkoma innymi najemnikami. Najpierw padł koń, powaliła go chmura śrutu. Mark zdążył wskoczyć na zamykający karawanę samochód, i stamtąd kontynuował ostrzał. Tak się złożyło, że właśnie w tym samochodzie ukrył się Curt. Była to ciężarówka z odsłoniętą paką. Dzieci były wyłożone plackiem na ziemi tak, by kule ich nie trafiały. Mark zwalił się na nie. Za nimi pędził przerzedzający się szybko gang – kilka motorów i jeep. Curt widział dobrze jak Mark próbuje wstać i dosięga go kula przeciwnika. Pocisk dużego kalibry wbija się w plecy, rozrywa wojskową kurtkę, zagłębia się w ciało wypruwając na zewnątrz krew. Koziołkuje wewnątrz ciała, rozrywa prawą nerkę i wątrobę, by wyskoczyć niedaleko serca i wreszcie zatrzymać się na karoserii ciężarówki. Mark umarł chwilę później, zwalając się całym ciałem na dzieci. Curt dopadł do ciała, płacząc. Prawie nic nie widział, wiedział jednak dobrze, co ma robić. Ściągnął z trupa zakrwawioną kurtkę i wziął karabin. Ukrył je szybko pod płachtą na pace. Nie chciał, by te rzeczy wpadły w ręce gangerów lub kogokolwiek innego. Należały do jego przyjaciela, a teraz należą do niego.

Miesiąc później Curt był już w domu, snajperkę ukrył w tylko sobie wiadomym miejscu w lesie, natomiast kurtkę nosił nałożoną, mimo sprzeciwu ojca i matki.

Zabawy z karabinem
Curt ma już piętnaście lat, urośnie jeszcze trochę i kurtka po Marku będzie akurat na niego. Bez problemu podnosił już karabin, teraz często biegał sam po lesie i strzelał do mniej niebezpiecznych zwierząt. Oczywiście wszystko w tajemnicy, którą utrzymać pomagali mu bracia. Chłopom nie wolno było w FA nosić broni innej niż nóż.

Curt poznał także młodą dziewczynę, Mary, niewiele starszą od niego. Zakochali się w sobie i przysięgli, że kiedyś się pobiorą. Obie rodziny pochwalały ten związek. Jednak pewnego dnia, gdy Curt osiągnął już wiek siedemnastu wiosen, do górniczego osiedla zapuścili się pijani „rycerze” i zainteresowali się wybranką Curta. Curt widział to ze wzgórza w oddali. Miał ze sobą karabin. Mężczyźni wyraźnie planowali zgwałcić Mary. Chłopak stał przed trudnym wyborem, po chwli jednak pewnie ukląkł na jedno kolano, przyłożył karabin do ramienia, wycelował w mgnieniu oka i bez wahania nacisnął spust. Kaliber 7,62mm sieje prawdziwe spustoszenie trafiając w ludzką głowę. Tak było i tym razem. Pocisk przeszedł na wylot, zabijając denata na miejscu i rozpraszając zawartość jego mózgu po całej okolicy. Mary została uratowana, mężczyźni zainteresowali się teraz młodym strzelcem.

Chłopak nie był jeszcze wtedy pełnoletni, według prawa FA był nadal dzieckiem, a za każde przewinienie dziecka odpowiadali rodzice. Curt nie zdążył dobiec do domu, żołnierze byli tam szybciej. Bez zastanowienia zabili zarówno matkę, jak i ojca. Curt uciekł z pomocą swoich braci, których „rycerze” nie podejrzewali o nic. Chłopak uciekł do opuszczonej kopalni, gdzie zgubił się, gubiąc także pościg. Wyszedł po miesiącu, przerażony, z klaustrofobią. Miał nadal swój karabin i kurtkę. W tym momencie przypominał Marka, ubrudzony, zmarnowany, z niezadbanym zarostem. Uciekł na północ, do Nowego Jorku.

Army Needs You!
Była mroźna noc, z nieba padał puszysty śnieg. Ziemia była jednak czarna, przeorana, jak rolnicze pole, tylko, że nie przez pług, a przez tysiące pocisków, bomb i kół samochodów. Była zima, ale na Froncie panowało piekło. Curt miał dwadzieścia jeden lat. Ubrany w czarne bojówki, bluzę z jakimś przedwojennym zespołem, na głowie miał czarną chustę, na sobie kurtkę Marka, w ręku jego karabin. Biegł schylony przez okop, z ust unosiła mu się para. Nad nim latały pociski, tuż obok wybuchła jakaś mniejsza bomba wyrzucając w powietrze chmurę ziemi. Curt widział przed sobą, kilkadziesiąt metrów dalej, jakieś walczące sylwetki. Podbiegł bliżej. Byli to dwaj żołnierze, strzelali w coś, co szybko zbliżało się w ich stronę. Przy nodze jednego stał rosły owczarek niemiecki. Curt zaczął biec szybciej, zatrzymał się jednak gdy w miejscu, gdzie stali żołnierze, pojawił się Gladiator, najstraszniejsza maszyna Molocha. Łańcuchy, kule i piły przymocowane do jego ramiona zaczęły rozrabiać żołnierzy, tak że kawałki ich ciał latały w powietrzu. Pies zdążył odbiec, biegł teraz w stronę chłopaka. Curt zatrzymał się, działał pod wpływem impulsu, zagwizdał na psa by go pogonić, chciał uratować to zwierzę. Maszyna jeszcze go nie zauważyła, zawrócił więc i zaczął biec. Pies szybko go dogonił. Tak właśnie wyglądało spotkanie Curta z jego wiernym przyjacielem, Ogonem.

Curt spędził w armii trzy lata. Trzy lata walczył, bronił miasteczek, fabryk, schronów. Przeżył trzy lata przeciwko Molochowi, generałowie z Posterunku uhonorowali go medalem za odwagę. Kilka miesięcy później zdezerterował z armii. Miał dość walki przeciwko czemuś, czego nie da się powstrzymać. Miał dość znajomości z żołnierzami, którzy tak szybko odchodzili. Chciał trochę spokoju, chciał życia. Został najemnikiem.

Włóczykij
- Ogon, pilnuj – mówi się, że snajper powinien mieć człowieka, który chroni mu tyły. Curt nie potrzebował człowieka, wystarczył mu pies. Rozłożył się wygodnie wśród krzaków, wysunął lufę karabinu. Przed sobą miał ruiny jakiegoś miasteczka, w których ledwo co tliło się życie. A jednak komuś zależało, by jeszcze je przygasić zabijając jednego z mieszkańców. Curt rzadko pyta o motywy, nie, gdy płacą taką kasę. Znalazł szybko cel, był tam gdzie się spodziewał, na dachu jednego z lepiej zachowanych budynków. To chyba była jakaś transakcja. A z resztą, kogo to obchodzi. Liczy się tylko odległość, wiatr i spust, naciśnięty w odpowiednim czasie. Kaliber 7,62mm sieje prawdziwe spustoszenie trafiając w ludzką głowę.   

Powrót do korzeni
Mówi się, że niektóre obrazy z przeszłości zostają człowiekowi do końca życia. Jednym z takich obrazów Curta przedstawia miejsce, w którym został pochowany, a właściwie po prostu pogrzebany w ziemi, Mark. Pamiętał to dobrze. Południowa Karolina, niedaleko granicy z FA. Krajobraz pustynny, niedaleko drogi, gdzieś w oddali jakieś fabryki. Człowiek lubi wracać do takich miejsc. Curt także wrócił. Odnalazł to miejsce, odnalazł prowizoryczny grób, miejsce pochówku bez pochówku, bo kto w tych czasach przejmuje się takimi przeżytkami, jak chrześcijaństwo? Nawet te pojeby w Salt Lake mają nowe religie. Curt usiadł na ziemi tuż obok grobu, pamiętał jak zaznaczał to miejsce kamieniem z wyrytym imieniem Marka. Ogon przysiadł tuż obok i, jakby czytając w myślach swojego pana, zawył żałośnie.
- Dzięki ci, przyjacielu – powiedział Curt kładąc obok kamienia rękę. Po chwili wstał i ruszył dalej, przed siebie, na wprost, w życie.


Graj, Muzyko!

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Szamba betonowe Kraków medycyna podróży warszawa weekend w spa Ciechocinek żarówka 100W wrocław