Karczma Ankh-Morpork

Witaj strudzony wędrowcze

Ogłoszenie

Proszę wszystkich użytkowników o przedstawienie się w temacie powitalnym. Pozdrawiam, Admin

#1 2009-07-22 18:01:27

Anfarius

Moderator

8196498
Zarejestrowany: 2008-10-25
Posty: 140
Punktów :   
Imię z Neuro: Curt

O tym, jak łatwo zostać banitą, czyli zfabularyzowana historia postaci

O tym, jak łatwo zostać banitą w Imperium



Leopold von Brauch nie odznaczał się żadną szczególną umiejętnością, niczym nie wyróżniał się spośród mieszkańców Altdorfu. Oczywiście, nie był doszczętnym niedołęgą. Całkiem dobrze posługiwał się łukiem, czego nauczył go ojciec, niegdyś żołnierz. Umiejętności strzeleckie Leopolda nie były jednak na tyle wysokie, by moczymordy w barze wchodząc na grunt tematów łuczniczych poczęły wymieniać jego imię. Co prawda uczestniczył w kilku turniejach, raz nawet występował na dworze u Imperatora. Potrafił także posługiwać się bronią, gdyż całe rodzeństwo, liczące sobie sześciu chłopców, ojciec przymuszał to ćwiczeń w jednoręcznym mieczu. Jak mówił, nigdy nie wiadomo, kiedy Imperium może ich potrzebować, a on nie ma zamiaru wysyłać na wojnę nieprzygotowanych synów. W Altdorfie prawo do nauki za darmo przysługiwało tylko pierworodnemu synowi, drugiemu z kolei już za opłatom. Dziewczęta mogły pobierać nauki tylko za opłatą, nawet jeśli córka była pierworodna. Leopold, jako trzecie dziecko w rodzinie, nawet za opłatą nie mógł pobierać nauki. Było to wielkie nieszczęście, gdyż najstarszy z braci, Stephan, wcale nie rwał się do nauki, natomiast Leopold chłonął każdą nową informację bardzo łapczywie. Może, gdyby pobrał odpowiednie nauki, ta historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, a on mógłby zostać kimś więcej niż tylko „trzecim synem tych von Brauch, wiesz, tych z kuźni”. Tak, ojciec Leopolda był kowalem, jednak nauczać rzemiosła zaczął pierworodnego, ponieważ był najroślejszy i najbardziej mu zależało na kontynuowaniu pracy ojca. Drugi syn von Brauchów, Mark, o rok starszy od Leopolda, uciekł z domu w wieku czternastu lat. Młodsi od Leopolda byli Caroll, Zigmunt i Robert. Dwaj pierwsi umarli w wieku dziesięciu lat, byli bliźniakami. Leopold miał wtedy trzynaście lat. Robert, ostatni z rodzeństwa, był o pięć lat młodszy od Leopolda gdy ten miał lat trzynaście. Dopiero w osobie małego Roba Leopold znalazł towarzysza zabaw, gdyż starsi bracia uważali się za dużo lepszych od niego, a bliźniacy do czasu śmierci przebywali tylko we dwójkę. Tak mijały Leopoldowi lata dzieciństwa, gdy między zabawami z młodszym bratem był bity zarówno przez starszego brata jak i przez ojca. Rodzice mówili, że do niczego nie dojdzie, bo nawet uciekinier Mark zaciągnął się do wojska i miał przed sobą świetlaną przyszłość. Tymczasem zbliżały się siedemnaste urodziny chłopca. Stephan miał już wtedy lat dwadzieścia jeden, i opuścił dom rodzinny by założyć kuźnię w jednym z nowopowstających miast na północy. Mark, wtenczas osiemnastoletni, zdobył już sobie rangę kapitana i przesyłał rodzinie listy zawiadamiające, jak dobrze mu się wiedzie w armii, a także o tym, że poślubił bogatą pannę w Middenheim. Stephan także już znalazł sobie kobietę, a nawet oczekiwał już pierwszego dziecka. Wiadomości o dostatnim życiu, jakie prowadzili starsi bracia przygnębiały Leopolda. Chciał wreszcie pokazać, że jest tyle samo warty co oni. Rob, wówczas dwunastolatek, wspierał prawie dorosłego już brata, jak mógł. Po odejściu Stephana, teraz to jego obowiązkiem było pomaganie ojcu w kuźni. Nie był w tym dobry, ani tego nie lubił. Gdy mu coś nie wychodziło, ojciec go bił. Czasami specjalnie podawał mu złe narzędzie, lub zapominał o jakiejś czynności, byleby go wkurzyć. Ojciec w pewnym momencie doszedł do tego, że syn specjalnie udaje idiotę, i wtedy stało się coś, co zmieniło Leopolda von Braucha, z osoby zupełnie nie ważnej w kogoś, kogo twarz można było zobaczyć w większości barów w Altdorfie i okolicach.

Słońce dopiero budziło się, leniwymi ruchami próbowało przebić się przez nocne chmury. Nad polami unosiła się mgła, na ulicach Altdorfu było pusto. Rzemieślnicy dopiero się budzili i przystępowali do pracy. Nie inaczej było w kuźni von Brauchów, gdzie ojciec rodziny, Jason, budził właśnie swojego siedemnastoletniego syna, wywlekając go brutalnie z łóżka.
- Wstawaj, psi pomiocie, robota czeka! – krzyczał okładając zwiniętą pięścią po Leopoldzie – Naprawdę nie wiem, z kim twoja matka obcowała dziewięć miesięcy przed twoim narodzeniem, ale na pewno nie byłem to ja – mruknął prostując się i częstując syna kopniakiem. Następnie wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Leopold przyzwyczaił się do takim pobudek, i wcale nie zaskoczyło go, gdy z nosa pociekła mu krew. Kilka minut później zbiegał już do kuźni, ubrany w roboczy strój. Ojciec na widok jego nosa skrzywił się i ryknął.
- Cóżeś znowu uczynił, gówniarzu!? Idź mi to natychmiast umyj, będzie mi tu zachlapywał moją kuźnię, przeklęty bękart – uderzył młotem w rozgrzaną do czerwoności stal, aż sypnęły iskry. Leopold wrócił po kolejnych kilku minutach, na jego szczęście krwotok szybko ustał. Ojciec spojrzał w jego stronę.
- Przydaj się wreszcie do czegoś i podaj mi młotek – Leopold wziął do ręki obcęgi i podał je ojcu, gotowy na kolejne lanie. Jason spojrzał na obcęgi, potem na swojego syna, i znów na obcęgi.
- Ty to robisz specjalnie, prawda? – spytał bardzo spokojnie, jakby chciał, żeby każde słowo było idealnej jakości, tak jakby je własnoręcznie wykuł – Ale tym razem miarka się przebrała! – wybuchnął i zamachnął się obcęgami na syna. Ten szybko uskoczył przed potężnym ciosem i przeturlał się po ziemi w stronę kowadła. Kowal odwrócił się i znów zamachnął się na Leopolda. Chłopcu udało się tylko odskoczyć niezdarnie w bok, ramieniem strącając rozgrzane żelazo. Leopold upadł twarzą do ziemi, zaparł się rękoma, a wrzący metal, przyszła klinga miecza, spadła na wierzch jego lewej dłoni. Zawył, odtrącając żelazo. Chwilę potem coś spadło mu, z siłą kowadła, na prawe ramię. Były to obcęgi ojca. Ból go oszołomił, nie poczuł kolejnego uderzenia, które złamało mu prawą rękę, prawie wybijając ją z barku. Leopold przewrócił się na plecy, złamana kość prawej ręki chrupnęła jeszcze raz gdy przesuwał po niej swoje ciało. Zobaczył twarz swojego ojca, wykrzywioną w grymasie złości, jakiego jeszcze nie wiedział. Jason przygotowywał się do kolejnego ciosu, który, gdyby trafił w głowę chłopca, z łatwością by go zabił. Leopold nie wiedział co robić, jednak jakimś cudem jego lewa ręka powędrowało do leżącej tuż obok klingi miecza. Nie zważając na to, że ostre krawędzie przetną mu dłoń, Leopold chwycił metal w miejscu, w którym był zimny. Szybciej niż ojciec mógł zadać cios, chłopak przejechał rozgrzanym końcem klingi po wydatnym brzuchu ojca. Żelazo przeszło przez ciało jak przez masło. Jason zakwiczał bólu, po chwili do nozdrzy obu walczących dostał się swąd palonego mięsa. Przez dziurę w brzuchu na zewnątrz wylewały się wnętrzności. Jason cofał się do tyłu cały czas wpatrując się w swoją ranę. Nie krzyczał, oddychał tylko ciężko, prawie sapał, jak pies po ciężkim wysiłku. Po chwili upadł na plecy i zaczął wyć, soki trawienne z żołądka zalewały mu teraz całe ciało. Leopold opierając się na kowadle wstał, prawą rękę trzymając przy ciele. Wnętrze lewej dłoni było pocięte. Chłopak stał, przyglądając się agonii ojca, nie wiadomo ile czasu. Zbudzeni krzykami na duł zbiegła matka i mały Rob. Sprowadzeni odgłosami walki do kuźni weszło także dwóch strażników. Jason von Brauch już nie żył. Stał nad nim jego syn, a obok na ziemi leżała klinga, narzędzie mordu. Strażnicy wyciągnęli miecze by złapać Leopolda. Chłopak wpatrywał się tylko w zwłoki ojca, nie zwracając na nich uwagi. Nagle zza maminej spódnicy wypadł mały Robert, w ręce trzymał swój malutki mieczyk, wręcz sztylet, który ojciec wykuł mu na dziesiąte urodziny. Malec skoczył nie na Leopolda, jak na początku wydawało się matce, która stojąc jak wryta mogła tylko obserwować rozwój sytuacji. Rob jednak ominął brata i z krzykiem rzucił się na dwóch strażników. Dwójka Stróży przestraszona była zaistniałą sytuacją. Byli ochotnikami, ludźmi młodymi, nieprzyzwyczajonymi do widoku trupów. Więc gdy zobaczyli biegnącego na nich malca, nie obchodziło ich to, że mieczyk był tępy, a chłopczyk na tyle niski, że ledwo mógłby im poranić uda, zatopili w nim miecze. Potężne klingi przeszyły wątłe ciałko dziecka. Leopold oderwał wzrok od ojca i teraz z przerażeniem przyglądał się śmierci brata. Rob był dla niego jedyną kochaną osobą, a teraz widział go nadzianego jak kurczak na rożen. Robert odwrócił małą główkę, i zaczął ruszać wargami, jakby chciał mówić. Bracia często czytali sobie z warg, uważali to za świetny sposób na mówienie czegoś za plecami reszty. Leopold odczytał, co brat chciał mu powiedzieć. Uciekaj! Leopold odwrócił się na pięcie, zalany łzami, pchnął matkę by zeszła mu z drogi i… zaczął uciekać.

Kolejne dni były dla Leopolda jak sen. Uciekł z miasta, jacyś poczciwi wieśniacy opatrzyli go i pielęgnowali, dopóki kości się nie zrosły. W tym czasie rozesłano za nim listy gończe, oskarżając o zabójstwo ojca i młodszego brata. Wygnano go, nazwano banitą i przestępcą. A on uciekał, tak jak kazał mu brat. Leopold von Brauch zmienił się z niedołężnego syna w niebezpiecznego, poszukiwanego banitę. Często z bratem mówili, że chcieliby być rozbójnikami, napdać na bogatych i dawać biednym. Teraz Leopold przekonał się, że takie życie wcale nie jest usiane kwiatami. Wręcz przeciwnie, bose stopy wciąż trafiają na potężne ciernie.

Ostatnio edytowany przez Anfarius (2009-07-23 11:14:00)


Graj, Muzyko!

Offline

 

#2 2009-07-23 00:31:03

 Jamro

Berserker

status skrimmr@aqq.eu
12106140
Skąd: Rybnik
Zarejestrowany: 2008-10-26
Posty: 42
Punktów :   

Re: O tym, jak łatwo zostać banitą, czyli zfabularyzowana historia postaci

Podoba mi się to co widzę ładnie;D mam nadzieje ze na bieżąco będziemy tu uzupełniać dalsze losy Leopolda:)


http://www.wizards.com/magic/images/whatcolor_isblack.jpg

Offline

 

#3 2009-07-23 09:31:22

Janush

Goblin

7790640
Skąd: Nora cioci
Zarejestrowany: 2008-12-19
Posty: 112
Punktów :   

Re: O tym, jak łatwo zostać banitą, czyli zfabularyzowana historia postaci

Brawo anf. Czuje się w jakbym był w cieniu Leosia bo historia Bianki jest w bardzo wczesnym etapie tworzenia.
P.S. Czy Leoś ma jakieś skłonności masochistyczne?

Ostatnio edytowany przez Janush (2009-07-29 21:49:14)


"JESZCZE RAZ NADEPNIESZ NA TE POZIOMKI, A ZASADZĘ CI TAKIEGO KOPA W DUPĘ, ŻE WYLECISZ Z ATMOSFERY, KTÓRA NIE ZDĄŻY CIĘ SPALIĆ, MINIESZ STACJĘ ORBITAL, WPADNIESZ NA ŚWIAT DYSKU I JESZCZE ZDĄŻYSZ ZA KRAWĘDŹ SPAŚĆ, AŻ CIĘ KTOŚ W KOŃCU W NILFGARDZIE ODNAJDZIE!"

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
płytki petriego restauracja Ciechocinek wodomierze wrocław cena