Karczma Ankh-Morpork

Witaj strudzony wędrowcze

Ogłoszenie

Proszę wszystkich użytkowników o przedstawienie się w temacie powitalnym. Pozdrawiam, Admin

#1 2008-10-09 18:19:51

Shayn

Lekarz

Skąd: Zaświaty
Zarejestrowany: 2008-10-08
Posty: 82
Punktów :   
Imię z Neuro: Gregory

Różne, 'Czarnej Róży' pokrewne [opowiadania]

Dzień jak co dzień...

  Zaczęło się, jak każdy inny dzień. Philigrim uniósł swe ciężkie powieki i rozmasował twarz. Usiadł na łóżku wlepiając, wciąż śniący, wzrok w sękate deski pod stopami.
  Przez błonę w oknie wdzierało się już blade światło poranka. Karmazynowy blask zalał ściany niewielkiego pomieszczenia. Wśród czerwono-złotych smug unosiły się srebrzyste drobinki kurzu, a zza okna dobywały się dźwięki budzącego się miasta.
  Mężczyzna wstał i przeczesał dłonią swe krótkie, szpakowate włosy. Szyja bolała, więc wygiął ją, aż chrupnęło, po czym z zadowoloną miną podszedł do okna i otworzył je.
  Chłodny wiatr wdarł się do niewielkiego domku orzeźwiając stojącego przy oknie Philigrima. Ten stał i mrużąc oczy przed brutalnie wdzierającymi się do nich sztylecikami słonecznych promieni, spojrzał na miasto.
  Ludzie chodzili już tu i tam, krzątając się wokół własnych spraw i problemów. Karczmarz zamiatał przed swoją oberżą, kupiec głośno zachęcał przechodniów do swoich towarów, a przekupka z sąsiedniego stoiska darła się wniebogłosy próbując zwrócić na siebie uwagę. Na ulicy turkotała dwukołówka, tocząc się leniwie, a woźnica krzyczał i klął jak szewc, bo rozbrykane dzieci wbiegały mu wprost pod konie, płosząc zwierzęta.
  Philigrim ubrał się, przypasał swój miecz i założył swój płaszcz, na którym wyhaftowano dwugłowego na żółtym  polu, herb miasta Anolii i tamtejszej straży miejskiej. Wyszedł przed dom, na gwarną ulicę i starając się nie ugrzęznąć w motłochu ruszył ku garnizonowi straży.
  Mężczyzna minął hałaśliwą dzielnicę targową i skręcił tuż za młynem. Jego oczom ukazał się spory budynek otoczony murem i wieżyczkami. Istna mała twierdza, choć z zamkową warownią nie mogła iść w paragon.
  Strażnik wbiegł po schodach na górę. Robił to codziennie, toteż po wejściu na górę miał jedynie nieznacznie przyspieszony oddech. Od razu skierował się do biura, zameldować się kapitanowi, jednak skończyło się na zamiarach...
  - Phil? Choć, jeno, tu chłopcze! - Zawołał rosły, srebrzysto-włosy mężczyzna, który mimo upału - co było godne podziwu, ale nie pozazdroszczenia - paradował w pełnym rynsztunku, w zbroi pół-płytowej. Strażnik zasalutował, prężąc się niczym struna.
  - Sierżant Philigrim, melduje się kapitanie!
  - Dobra, spocznijcie mości żołnierzu. - Odparł kapitan i pociągnął nosem. - Słuchaj, jest robota... i problem. - Przybrał poważny ton, iście jak gdyby zapowiadał apokalipsę... - Nie dalej niźli dnia wczorajszego doszły nas wieści jakoby w okolicach cmentarza miały się dziać dziwne rzeczy... Ludzie gdzieś przepadają, bez wieści, zupełnie. Jak kamień w wodę. Tedy straż nie może siedzieć i grzać dupska w koszarach, trza się ruszyć i iść na niejaki rekonensans...
  - Rekonesans, kapitanie - rzekł bez zastanowienia Philigrim.
  - Te, synku, nie poprawiaj mnie, bo ci się to na żołdzie jeszcze odbije... - zagroził kapitan straży, po czym wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu. Pewnie uważał to za przedni żart... cóż, nie każdy ma sposobność pochwalić się wytrawnym poczuciem humoru...
  - W każdym bądź że razie... - podjął znowu. - Weź ze sobą czterech żołnierzy i idźcie obaczyć, co się to tam dzieje.
  - Próbujecie mnie nastraszyć, prawda kapitanie...? - Zapytał podejrzliwie Phil.
  - Bynajmniej, żołnierzyku! - Zdenerwował się starszy mężczyzna. - Nie mitrężyć! Rozkazy otrzymali?! Otrzymali! No to odmaszerować, taka wasza mać!


* * *




  Nim minęło południe przed bramą anolijskiego cmentarzyska stało już pięciu zbrojnych, w kolczugach i misiurkach, uzbrojonych w miecze i tarcze, a dwóch także w łuki. Byli to kolejno: Philgrim - sierżant straży, dwóch piechurów: Vares i Lingher oraz łucznicy: Stongh i Xeth.
  Phil otworzył bramę, której zawiasy jęknęły rozdzierająco w proteście.
  Przed strażnikami rozciągało się szare pole nagrobków i grobowców rodzinnych. Strażnicy poruszali się powoli, ostrożnie. Ich zbroje dzwoniły stalowymi kółkami, a żołnierskie buciory stukały po ubitej ziemi.
  Xeth zakwilił, a pozostali podążyli za jego wzrokiem.
  Nieco dalej, pomiędzy starą wierzbą, a grobowcem rodziny Glutches znajdowały się trzy nieruchome sylwetki, bezładnie leżące na ziemi.
  - Psia krew... - mruknął Stongh i dorzucił jeszcze kilka szpetnych przekleństw.
  - O, bogowie... - jęknął Vares rozpoznając sąsiada. - Więc to prawda.
  - Ale co się stało? - Zapytał Lingher kiwając głową z niedowierzaniem.
  - Ghule... - mruknął Phil i pociągnął nosem. - Czuć ich smród, aż tutaj... Bogowie nas przeklęli...
  - Tedy co teraz? - Zasępili się łucznicy.
  - Teraz? - Sierżant wyszczerzył zęby w najpaskudniejszym uśmiechu, na jaki było go stać. - Teraz, skopmy jakieś zgniłe dupska!
  - Tja! To ja, psia mać, lubię! - Wykrzyknął Vares, a dobywane ostrza zasyczały w pochwach.
  Niemalże natychmiast usłyszeli szybkie, mlaszczące po zbitym podłożu człapanie. Zza grobowca rodziny Glutches wybiegł zaśmierdziały, gnijący potwór. Stongh nie czekając, aż kreatura zbliży się jeszcze choćby na piędź, posłał mu strzałę prosto między oczy. Potwór zaskowytał i padł na żwir, orząc ziemię stopami, aż w końcu znieruchomiał.
  - Pierwsza krew! - Ucieszył się łucznik i wyjął kolejną strzałę z kołczana.
  Nie wiadomo skąd pojawiły się kolejne trzy pokraczne stwory.
  - No chodźcie, wy chędożeni, umarlacy! - Zakrzyknął Lingher wodząc ostrzem w powietrzu, zataczając nim srebrzyste kręgi.
  Z grobowca skoczył jakiś ciemny kształt, zwalając Stongha na plecy. Strażnik zawył, próbował zrzucić z siebie potwora, ale ten mocno przygwoździł go do ziemi.
  - Cholera, Stongh! - Drugi łucznik zorientował sie co się dzieje, podczas, gdy towarzysze walczyli w innym miejscu. Nałożył strzałę, naciągnął cięciwę. Potwór szamotał się z leżącym mężczyzną, a Xeth nie chciał trafić przyjaciela. Wtem stworzenie zatrzymało się i uniosło potężne łapy. Łucznik z jękiem zwolnił cięciwę, a strzała ze świstem przecięła powietrze wbijając się dokładnie pomiędzy łopatki na wielkich, czarnych barach potwora.
  Stwór stęknął, ale nie przestał się siłować z leżącym. Kłapnął mu potężnymi szczękami tuż przy twarzy, ale mężczyzna odepchnął go z całej siły. Xeth posłał drugą strzałę. Chybił.
  Phil ciął ghula na odlew. Rozorał mu czaszkę, a cięcie zatrzymało się poniżej obojczyka. Stwór fiknął malowniczo do tyłu ustępując drugiemu. Ten pożył, jeśli można to tak nazwać, jeszcze krócej, bo wyskakujący zza pleców sierżanta Vares chlasnął mieczem niczym toporem, trzymając ostrze oburącz i rozpłatał nieumarłego na dwie poły.
  Lingherowi szło trochę gorzej. Jego przeciwnik cały czas napierał zmuszając go do cofania się.
  Rozległ się kwik i jazgot. Czarne monstrum siedzące na Stonghu zatopiło swe wielkie kły w szyi strażnika, który wierzgał nogami, jak zarzynane prosię. Jego świszczący oddech powoli cichł. Czarny ugrysł mocniej i szarpnął się w tył rozrywając całą krtań. Mężczyzna był już martwy.
  - Stooongh! - Xeth krzyknął rozpaczliwie i spojrzał nienawistnie na potwora. - Ty sukinsynu! - Łucznik niemal ze łzami w oczach szył w Czarnego strzały, które - jedna po drugiej - wbijały się w klatkę piersiową zdezorientowanej maszkary. Potwór padł miotany konwulsjami.
  Lingher dostał w głowę obleśną łapą i omal się nie przewrócił. Xeth w ostatnim momencie zastrzelił ghula, który próbował ugryźć Philigrima.
  Vares właśnie wyjmował ostrze z ciała kolejnego zabitego umarlaka.
  Lingher wkurzył się nie na żarty i zdjął hełm. Podszedł do żywego trupa i łupnął go w łeb. Łup! Na łysej łepetynie śmierdzącego ghula pojawiła się szrama. Łup! Stwór wywrócił oczyma i wystawił długi, czarny, rurkowaty jęzor, który kolejny cios pogiętego już hełmu wyrwał z paszczy właściciela.
  - Giń! Przepadnij, psia mać! - Strażnik wbił mu miecz w brzuch i przekręcił ostrze. Stwór zawył, próbując wyjąć klingę z brzucha, ale mężczyzna pociągnął mocno w górę. Sine i nabrzmiałe wnętrzności, bądź co bądź, najedzonego trupojada wyleciały z mlaskiem na ziemię. Ghul padł obok nich.
  Phil rozejrzał się wokoło.
  Zabiliśmy tych chwostów, ale za jaką cenę? Wszyscy jesteśmy ubabrani w jusze... By tylko ich... naszej też. Stongh zginął... Ehh... - uśmiechnął się blado do siebie. - Ot-li dzień jak co dzień...


"Ludzie, którzy używają więcej niż trzech wykrzykników, lub trzech pytajników, to osoby z zaburzeniami osobowości" - Terry Pratchett

Offline

 

#2 2008-10-09 18:26:25

Shayn

Lekarz

Skąd: Zaświaty
Zarejestrowany: 2008-10-08
Posty: 82
Punktów :   
Imię z Neuro: Gregory

Re: Różne, 'Czarnej Róży' pokrewne [opowiadania]

Mirime

  Kobieta usiadła na łóżku i rozejrzała się po ciemnym pokoju. Przeciągnęła się i przeczesała kasztanowe włosy długimi palcami. Wstała, a światło księżyca padające przez okno zatańczyło na jej bladym ciele, sprawiając iż skóra przybrała blado-perłową barwę.
  Podeszła do okna, po drodze zbierając swoją koszulę nocną z karła stojącego pod otworem w ścianie. Zarzuciła sobie delikatny jedwab na ramiona i zawiązała pasek. Wyszła na niewielki balkonik kamienicy, w której mieszkała. Noc była przyjemnie ciepła, a bruk ulicy parował po wieczornym deszczu wypełniając nozdrza przyjemnym zapachem.
  Miasto było ciche. Jak na środek lata, gdy zewsząd nadciągają kupcy, grajkowie i żądni przygód awanturnicy, wręcz nienaturalnie spokojne. Ciszę przeszywał jedynie odległy stłumiony odgłos szczekania jakiegoś ogara, świerszczowych serenad oraz skrzypienia karczemnych drzwi...
  - Dziwne... - mruknęła kobieta. - A dała bym głowę, że karczma już zamknięta...
  Odwróciła się na pięcie i wróciła do łóżka. Długo nie mogła zasnąć. Cały czas wierciła się na łóżku i zastanawiała cóż takiego niezwykłego jest w tej nocy. Ostatecznie nawet kontemplacje stają się męczące i ciążące powieki w końcu domknęły się, a kobieta odpłynęła do krainy snów, gdzie wszystko jest takie łatwe... I pomyśleć, że miał to być ostatni błogi sen, na jaki mogła liczyć w najbliższym czasie...


* * *




  Poranek był rześki. Przez niewielki balkon wwiało trochę chłodnego wiatru, który sprawił, że na jej ciele wystąpiła gęsia skórka.
  Otworzyła oczy. Wpatrywała się w pobielany wapnem sufit i powoli dochodziła do siebie. Odsunęła kołdrę i usiadła przeciągając się i ziewając przeciągle. Ktoś, kto obserwował by ją z boku, mógłby rzec: iście kocica. Wstała.
  Zza okna, jej uszu, dobiegał już gwar przekupniów, gdakanie drobiu, stukot kopyt i turkot wozów. Od małych dwukołówek, aż po wielkie kolumbryny wypchane towarem po brzegi, tak, że zadawałoby się pękną lada chwila.
  Kobieta podeszła do szafy i rozwarła drzwiczki. Jak na szafę kobiety, mebel miał bardzo ubogą zawartość. Zaledwie dwie suknie i komplet męskiego stroju, który to właśnie kobieta wyjęła.
  Wciągnęła ciemne bryczesy i wepchnęła ich nogawice w cholewy jeździeckich butów, po czym pozapinała ich klamry. Później, dosyć nieporęcznie włożyła stanik i zapięła guziki dubletu. Przepasała się masywnym pasem i zawiesiła u niego wąski rapier. Na koniec włożyła na głowę trójkątny kapelusik z czerwonym piórkiem i wyszła z domu.
  Jak gwarna była ulica, tak i tłoczna. Igła, ni rusz, nie weszłaby, pomiędzy skołtuniony motłoch.
  - Suńże się, cholera! - Zdenerwowała się kobieta i odepchnęła mężczyznę, który widocznie w całym tym tłoku nie wiedział co ze sobą począć. Wywróciła oczyma i ruszyła dalej. W sumie wystarczyło kilka dłuższych chwil spędzonych na ciężkiej pracy łokciami i już była na mniej uczęszczanej uliczce.
  - Och, witaj Mirime! - Ucieszył się stary kartograf, który szedł właśnie z naręczem pergaminów do domu starosty.
  - Witaj, zacny Canthelarze... - Ukłoniła się nisko wykonując zamaszyste półkole swym kapeluszem.
  - Proszę, nie mów tak do mnie. Tedy czuję się jak dziadyga jaki...
  - Aleście są przeca starzyk - uśmiechnęła się kobieta.
  - Ano. - Zamamlał stary. - Ale nie trza mi zara tego przypominać. Pókim duchem młody to i na ciele nie mniej. - Odwzajemnił szeroko uśmiech, którego nie powstydził by się wielmoża.
  Mirime skłoniła się raz jeszcze i ruszyła w dalszą drogę.
  Słońce wspinało się leniwie po nieboskłonie, powoli zalewając całe miasteczko złotym blaskiem.
  Uliczka kończyła się tuż obok karczmy. Tej, której drzwi skrzypiały w nocy.
  Mirime zbliżyła się do przysadzistego, drewnianego budynku, jakim była oberża "Pod mokrym psem". Drzwi były zamknięte, choć o tej porze karczma już dawno winna być otwarta.
  Kobieta zapukała. Właściwie to trzy razy walnęła pięścią w dębowe, sękate odrzwia. Jej nozdrzy dobiegł ostry zapach ryb. Tych smażonych, tych świeższych i tych mniej. To z portu zawiała bryza niosąc typowe, dla tego miejsca zapachy.
  Zza drzwi dobiegł jej odgłos szurania buciorami i w końcu drzwi uchyliły się. Stał w nich właściciel oberży, Samuel. Wysoki, barczysty mężczyzna z brzuchem, będącym wynikiem ciężkiej pracy, zwłaszcza mięśni żuchwy. Wyglądał jak zwykle, tylko te oczy... Takie nienaturalne, żółte, wyglądały jak gdyby były rybie...
  Mężczyzna usunął się z przejścia, by umożliwić Mirime wejście do lokalu.
  Wnętrze wyglądało jak po powodzi... Wszędzie śmierdziało stęchlizną i glonami, a ściany ociekały wciąż wodą. Sufit, wygięty w pokaźny łuk, zwisał niebezpiecznie nad ich głowami, a ciężkie krople kapały z plaskiem na podłogę.
  - Sam... co się stało? - Zapytała zaniepokojona kobieta. - Czy... czy to ma jakiś związek z hałasami w nocy?
  - MHMMMGHHHRRR... - wymruczał mężczyzna ledwie uchylając ust, ale Mirime zdążyła zauważyć, że jego zęby są czarne jak smoła.
  Samuel zamknął drzwi i ruszył, z wolna w kierunku kobiety. Człapał ociężale, jak gdyby każda stopa ważyła po kilkanaście funtów. Jego twarz miała upiorny wyraz, wyglądała bardzo paskudnie.
  - MGHHHWWRRRR... - Zawarczał obnażając obrzydliwe zębiska. - WRRRAAA!!! - Rzucił się na Mirime próbując zwalić ją z nóg ciężarem swego cielska.
  Kobieta wykręciła się w piruecie i mijając Samuela walnęła go pięścią w potylicę, aż mlasnęło. Facet zachwiał się na nogach i poleciał wprost na okrągły stolik, roztrzaskując go pod swoim ciężarem.
  - Sam, co ty, do cholery, wyrabiasz?! - Wrzasnęła rozeźlona i przerażona Mirime.
  - WRRRAH!!!  - Odwrzasnął i wydał z siebie bulgocący odgłos. Po drewnianych schodach, prowadzących na piętro, polała się woda. Zbiegały po nich, po ścianach i suficie, cztery zielone sylwetki. Maszkary miały rybie głowy. Reszta ciała wyglądała jak u człowieka, gdyby nie łuski, błony między palcami i płetwa stercząca od potylicy, aż po barki.
  Stwory z jazgotem wpadły do dolnego pomieszczenia, bulgocąc i sycząc.
  Mirime dobyła rapieru.
  - Nie podchodźcież, czarcie pomioty, kędy wam życie miłe... - wycedziła przez zęby wodząc ostrzem w powietrzu i cofając się do drzwi.
  Samuel widząc co się święci walnął się całym cielskiem na kredens stojący przy wejściu i zatarasował nim drzwi.
  - W mordę... - warknęła kobieta i runęła do przodu pomiędzy stwory. Skoczyła. Przelatując nad jednym z dziwactw chlasnęła mieczem tak, że ledwie czubek dotknął pleców potwora. Skóra rozlazła się na obie strony, tak, że maszkara zwijała się i prostowała miotana rozdzierającym bólem.
  Mirime pobiegła na schody, ale jeden ze stworów był szybszy. Wskoczył na balustradę na góre i dał susa na schody.
  Mirime spojrzała w górę i uśmiechnęła się złowieszczo.
  - No to masz, kurwa, pecha psi synu! - Skoczyła w górę i cięła na odlew cienki łańcuch, na którym wisiał ołowiany żyrandol... Dalej już tylko chrupnięcie łamanych kości, agonalne stęknięcie i cisza.
  Na górze znajdował się długi korytarz z kilkoma parami drzwi po obu stronach. Tu były pokoje dla przyjezdnych, ale dla kobiety, którą gonią jakieś dziwne stwory, a stary znajomy bulgocze i próbuje ją zabić, było to mało ważne. Na końcu korytarza było okno i tylko to się liczyło.
  Mirime była tuż przy oknie, gdy na piętro wpadły jeszcze dwie maszkary. Samuel tłukł się na dole i rozwalał co się da. Kobieta nie czekała runęła przez okno rozdzierając błonę i rwąc firanki. Ryboludzie wylecieli tuż za nią.
  Kobieta wylądowała twardo na ziemi. Próbowała zamortyzować upadek rękoma, ale nie za bardzo jej to wyszło. Jeden z potworów z mlaskiem i chrzęstem wylądował obok. Mirime wrzasnęła przestraszona, ale ten już się nie ruszał. Złamał kark. Drugi z potworów zbiegał po ścianie. Miał pecha. Gdy wbiegł na drzwi, Samuel otworzył je z taką siłą, że nabił go na widły wystające z okna tuż obok. Stwór zacharczał i obwisł bezwładnie.
  - WRRRAAA!!! - Mężczyzna zaryczał. W ręku ściskał wielki, drewniany drąg.
  - O żeż, mateczko! - Mirime w ostatniej chwili odturlała się, ratując życie. Drąg wbił się w ziemię z wystarczającą siłą, by zmiażdżyć jej głowę.
  Samuel warknął sfrustrowany.
  Kobieta poderwała się na nogi i syknęła z bólu, który rozdzierał jej kolano. Zaklęła pod nosem i rzuciła się biegiem w kierunku portu.
  Jakby się wszystkie złe losy zrzekły, po drodze nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Przechodnie zmykali w boczne uliczki ustępując rozbulgotanemu olbrzymowi, o rybich oczach.
  W końcu nie było dokąd uciec. Jedyną drogą możliwą do pokonania, był wąski mostek prowadzący na wielki galeon przycumowany do brzegu. Nie czekała. Wspięła się na górę, a wypadki potoczyły się już same.
  Wpadła prosto w silne dłonie mężczyzny ubranego jak szlachcic i przyozdobionego emblematem czerwonego orła na białym polu, co było herbem Ignis, państewka na południu. Samuel wpadł na drugiego, ale ten nie objął go w ramiona, tylko chlasnął w twarz długim kordelasem. Gigant zachwiał się i z pluskiem zwalił się do wody, która zamknęła się nad jego truchłem.
  Mirime podeszła do burty i zwymiotowała. Odwróciła się, spojrzała wdzięcznie na obu mężczyzn i zemdlała...


"Ludzie, którzy używają więcej niż trzech wykrzykników, lub trzech pytajników, to osoby z zaburzeniami osobowości" - Terry Pratchett

Offline

 

#3 2008-10-09 18:28:41

Shayn

Lekarz

Skąd: Zaświaty
Zarejestrowany: 2008-10-08
Posty: 82
Punktów :   
Imię z Neuro: Gregory

Re: Różne, 'Czarnej Róży' pokrewne [opowiadania]

Łowca



- Czy mamy jakieś szanse? - Zapytał z bojaźnią w głosie młodzian obity żelastwem od stóp do głów i dzierżący w ręku miecz. - Jak one wyglądają? Są silne? Czy łatwo mogą mnie zabić? - Zasypywał pytaniami idącego obok mężczyznę.
  - Jeśli się zaraz nie przymkniesz, to ja cię zabiję, Gilthorze. - Odwarknął tamten.
  Obaj szli przez zielone bagno. W powietrzu unosił się odór gnijącego drewna i gazów, ujawniających się w postaci bąbli na powierzchni ciemnozielonej wody. Słońce ledwie się przebijało poprzez gęstą koronę drzew tworząc wokoło wrażenie szmaragdowej mgiełki. Było już dobrze po południu, gdy zwinęli obóz, a teraz maszerowali już od paru godzin.
  - Yyy... Panie Sarkan... - Jęknął młodzian.
  - Co znowu..? - Zapytał z rezygnacją Sarkan i odwrócił się ku niemu.
  - Jak wyglądają te muthony?
  - Muthony? No... - Pomyślał chwilę - ...budową podobne do ludzi, choć bardziej umięśnione i szponiaste. Głowy ich przypominają nieco świątynne gargulce. A dlaczego pytasz?
  Gilthor był biały jak kreda, gdy wskazał kierunek, w którym podążali.
  - Tam, chyba jeden stoi...
  Faktycznie. Pomiędzy dwoma sporymi sosnami przycupnął potwór. Miał skórę koloru kory, przez co zlewał się z otoczeniem. Umięśnione łapy zakończone były silnymi pazurami. Kruszył kamienie na których stał.
  Sarkan powoli sięgnął do pasa i wysunął z pochwy srebrzystą klingę. Jego towarzysz nerwowo podniósł własne ostrze i wodził nim w powietrzu.
  - Gilthorze? - Zagaił spokojnym, opanowanym tonem.
  - T-tak..?
  - Tnij w mięsisty kark, uskakuj przed łapami, a będzie dobrze.
  Chłopak skinął głową i spojrzał na sosny. Przy drzewie siedziały już cztery straszliwe figury, wizja niczym ze snu szaleńca. Siedziały i przypatrywały się. W końcu ruszyły.
  Jako że były inteligentne, nie zwaliły się kupą na dwóch łowców. Robiły powolne podchody, starały się ich okrążyć. Trzy zajęły się Sarkanem, bo był zdecydowany i spokojny. Jeden tylko odciągnął Gilthora na bok.
  Sarkan machnął mieczem, przecinając ze świstem powietrze i uderzył pierwszy.
  Z początku muthony nie wiedziały co się w ogóle dzieje i straciły jednego, któremu mężczyzna, ze stoickim spokojem rozorał plecy, od lędźwi, aż po kark.
  Gęsta posoka chlusnęła na bagniste podłoże, a stwór zajęczał żalośnie, wyginając się w dziwne pozy.
  Gilthor poszedł za przykładem towarzysza i uderzył na swego przeciwnika, niestety nie trafiając. Stwór odwinął się uderzając tylną łapą w policzek młodziana i robiąc z niego krwawą miazgę.
  - Aaa! Ty suczy synu! - Zajęczał chłopak i ciął od barku. Ostrze trafiło na grubą skórę i przecięło ją. Ale nic poza tym.
  Muthon, rozwścieczony, rzucił się na Gilthora i obalił go na plecy. Młody skopał buciorami ziemię, ale nie mógł wstać przybęcany dwustu-funtowym cielskiem.
  Sarkan skończył właśnie z drugim stworem. Z głowy lała mu się krew. Oberwał. Zdążył jeszcze spojrzeć jak muthon wpija swoje kły w kark młodziana.
  - Nie!!! - Wrzasnął starszy łowca. Za późno.
  Dwa stwory rzuciły się niemalże jednocześnie na zrozpaczonego wojownika.
  Świat nagle zwolnił. Każde uderzenie serca trwało parę sekund...
  Sarkan upadł na kolana. Wystawił miecz po swojej prawicy, rozchlastując przelatującemu obok muthonowi-zabójcy brzuch. Drugi potwór dopadł Sarkana i przygwoździł do ziemi.
  - Zgłodniałeś? Nażryj się tym! - Wrzasnął stary łowca i zmówił modlitwę Słowa Mocy. Eksplozję było słychać z odległości kilku mil...


* * *




  Rolnik wbił z impetem motykę w ziemię i rozorał miękką glebę. Robił to powoli, dokładnie. Słońce prażyło niemiłosiernie, mimo iż chyliło się ku zachodowi. Nie pomagał nawet słomiany kapelusz. Kolejne głuche uderzenie i kolejna bruzda na powierzchni podłoża.
  Mężczyzna otarł pot z czoła i sięgnął po flaszkę w tylnej kieszeni poszarpanych spodni. Odstrzelił kciukiem korek i wypił zawartość flaszki, krzywiąc się niemiłosiernie.
  Nagle, na wschodzie, od strony bagna coś łupnęło straszliwie.
  - Jerunie, trzaby-li sie zbiyrać. Jakożywo burza idzie - Zamamlał i odkasłał. Zaciągnął od serca i posłał zawartość swoich płuc na ziemię. - Ni ma co. Zbiyrom się stund. - Mruknął i ciągnąc motykę za sobą wszedł do chatki przy polu...


"Ludzie, którzy używają więcej niż trzech wykrzykników, lub trzech pytajników, to osoby z zaburzeniami osobowości" - Terry Pratchett

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
cssm.pl leotti.pl komornik praga południe Komornik Lubin