Karczma Ankh-Morpork

Witaj strudzony wędrowcze

Ogłoszenie

Proszę wszystkich użytkowników o przedstawienie się w temacie powitalnym. Pozdrawiam, Admin

#1 2009-04-20 19:32:51

Anfarius

Moderator

8196498
Zarejestrowany: 2008-10-25
Posty: 140
Punktów :   
Imię z Neuro: Curt

Roku Pańskiego (albo i nie) 2057

Prolog
22 kwietnia 2057 roku
Wieś Odmęty



Eryk ostrożnie przeszedł wzdłuż dłuższego boku dachu. Stare, wilgotne dachówki wcale w tym nie pomagały, a dźwięk, który pojawiał się przy każdym kroku, bardzo niepokoił. Po co właściwie chodzi po dachach, skoro jest biały dzień i równie dobrze mógłby iść drogą. Co prawda, drogą błotnistą, pełną ludzi i zwierząt, ale tam przynajmniej nic nie grozi złamaniem jakiejś kończyny czy, o zgrozo, karku. Budynek, na którym aktualnie znajdował się Eryk, miał budowę typową dla tego typu wiosek. Położonych blisko wody, z wilgotnym powietrzem które ujemnie wpływa na wytrzymałość drewna, jedynego surowca budowlanego dostępnego dla  tego typu wiosek. Posiadał parter, od strony drogi nie zajmował dużo, jednak z tyłu rozrastał się wraz z możnością właściciela. Ten akurat zajmował miejsce dwóch sąsiadów, więc posiadacz musiał być naprawdę możny. Domy takich właśnie, bogatych ludzi, oprócz parterów posiadały także piętro, jednak nie tak rozbudowane jak parter. Był to najczęściej jeden pokój, urządzany najczęściej jako biurko, położony tak, by lokator mógł oglądać ulicę i pobliskie domy z góry, zachowując pozorną wyższość swojej osoby nad resztą mieszkańców.
Eryk zmierzał właśnie w stronę okna takiego gabinetu i wreszcie przypomniał sobie, dlaczego chodzi po dachu. W dodatku, nie należącym do niego. Lubił zaskakiwać potencjalnych klientów. Pokazać, że wszędzie potrafi się dostać, co w tym przypadku naprawdę nie jest takie trudne. Jednak każdy myśli, że jego dom jest najlepiej zabezpieczony przed włamywaczami, i jeśli ktoś do już niego wejdzie, to naprawdę jest dobry. Eryk więc nie miał zamiaru wyprowadzać ludzi z błędu i tracić cennych punktów podczas negocjacji o wysokość honorarium. Pokonał ostatnie kilka metrów zręcznymi susami i dopadł do ściany piętra. Obrócił się i plecami przylgnął do ściany. Podszedł do okna, szybkim ruchem otworzył je i wskoczył do środka, stając na podłodze w taki sposób, by metalowe podkucia na piętach uderzyły o deski wydając donośny dźwięk.
Dopiero po chwili rozglądnął się po pokoju. Nie był duży, jednak rozstawienie mebli, których nie było za dużo, dawało poczucie przestrzeni. Tymi meblami było duże biurko, pokryte różnego rodzaju bibelotami, od różnych figurek, poprzez zdobione, drewniane szkatułki, na modelach statków kończąc. Za biurkiem, na skórzanym, obrotowym krześle siedział mężczyzna, ale nim Eryk zajął się dopiero później. Na razie przeniósł wzrok z biurka na drugi i ostatni mebel w pokoju, którym była wysoka szafa z ciemnego drewna, najpewniej skrywająca rzeczy nie przeznaczone dla osób postronnych jak i kilka rodzajów nabitych broni, przeznaczone w pełni dla tych najbardziej postronnych. Oprócz tego na ścianach pokoju wisiały  skóry różnych zwierząt, najczęściej niedźwiedzi, bardzo rzadkich, co znowu świadczyło o zamożności ich właściciela. Oprócz tego jeszcze schody prowadzące na parter, najzwyklejsze, jakie można sobie wyobrazić.
Teraz wzrok Eryka przeniósł się znowu wpierw na biurko, a potem na siedzącego za nim mężczyznę. Był to człowiek w podeszłym wieku, tak przynajmniej wskazywały liczne zmarszczki, siwizna na starannie zadbanych wąsach i zmęczone oczy. Nie można było o nim powiedzieć, że chudy, ponieważ zajmował całe krzesło a potężny brzuch wyraźnie naciągał niebieską flanelę. Nie był to jednak powód, by od razu mówić, gruby. Najlepiej odda jego wygląd zdanie, że człowiek przy kości, który je, co mu dadzą, i jak dużo mu dadzą, a dawali mu widać sporo. Eryk dużą wagę przywiązywał również do ubrania. Za mała, niebieska flanela z plamami tłuszczu wskazywała, że zastał klienta w stroju domowo-obiadowym, jak zwykł taki ubiór nazywać. Mina jego jednak wskazywała, że wcale mu ten ubiór nie przeszkadza w przyjmowaniu gości pokroju Eryka.
- A więc, panie Wandel, co my tu mamy? – spytał Eryk i oparł się o blat biurka. 

***


   
        Fryderyk Wandel był człowiekiem spokojnym, przynajmniej od dwudziestu lat, od czasu gdy przymusowo osiedlił się w Odmętach. Miał żonę, dwójkę dorosłych już dzieci. Posiadał bardzo ładny, bogato wyposażony dom plus dwa magazyny, jeden w Odmętach, drugi w wiosce położonej niżej przy rzece. Trudnił się handlem, najbardziej opłacalnym zajęciem w dzisiejszych czasach. Każdy bowiem potrzebuje przede wszystkim jedzenia, a Wandel na początku swojej kariery miał dosyć spory kapitał. Kupić tanio, sprzedać drogo. I tak to się jakoś kręci już od dłuższego czasu.
    Często przyjmował gości, jednak nie często zdarzało im się wpadać przez okno. Był jednak na taką ewentualność przygotowany. Nie pokazał więc na swojej twarzy zaskoczenia, wręcz przeciwnie, minę utrzymał taką samą jak zwykle przy negocjacjach. Lekko znużoną, ale pewną, stanowczą. Przyjmowanie takiego wyrazu twarzy stało się już dla niego praktycznie odruchem. W czasie, gdy jego gość obserwował wystrój wnętrz, Wandel mógł mu się dokładnie przyjrzeć. Wysoki, szczupły, może aż za bardzo. Lekko zniewieściałe rysy twarzy, spokojne, stanowcze stalowe oczy i długie blond włosy. Ubrany był w strój typowo podróżny. Bardzo stare i bardzo zniszczone jeansy, brązowa kurtka, mocno przylegająca do ciała, z mnóstwem kieszeni i kapelusz. Ale nie taki zwykły, z szerokim rondem o równej szerokości, jaki można często spotkać na głowach zwykłych ludzi. Ten akurat był bardzo dziwnie wykonany, a Wandelowi wydawało się, że takie coś widzi po raz pierwszy. Był to kapelusz koloru ciemnego brązu, z rondem bardzo cienkim po bokach, jednak z przodu i z tyłu znacznie się rozszerzało. Przednia część ronda była zagięta w duł. Cienki paseczek ciemniejszego materiału obejmował kapelusz tuż przy rondzie. Za tenże paseczek wetknięte było duże, pokaźne piórko, zabarwione na czerwono.
    Wandel tak zapatrzył się w ubiór swojego gościa, że dopiero po chwili zauważył, że ten do niego mówi. Wyprostował się w fotelu, porwał z biurka pióro i zaczął się nim bawić.
    - Po pierwsze, panie… - zaczął próbując skłonić przybysza do przedstawienia się.
    - Eryk… po prostu Eryk – odparł niedbale.
    - A więc, Eryk, powiedz mi najpierw, czym dokładnie się zajmujesz, a ja ci powiem co możesz dla mnie zrobić.
    - To zależy… - Eryk poprawił rondo kapelusza, przyginając przednią część w duł. A więc to nie przypadek, pomyślał Wandel, dziwna moda.
    - To zależy od czego? – gra słów zaczynała go męczyć.
    - Zależy od tego, z czym ma pan problem – oboje się zaśmiali.

***



    Niebo było zasnute chmurami o kolorze, który otrzyma się mieszając szary z czarnym i bardzo jasnym, ale nie ostrym odcieniem zieleni. Taki sam kolor miały spadające z tych chmur krople deszczu. Rzeka, Elba, miała kolor bardzo podobny, jedyna różnica polegała na ilości dodanej zieleni. Przypominała wymiociny, gdy nie ma co zwracać. Natomiast drzewa, drzewa o tej porze roku były piękne. Pokryte liśćmi, które, gdyby nie chmury, miałyby kolor soczystej, zdrowej zieleni. Drzewa wspaniałe, majestatyczne i… niebezpieczne. Nie warto bowiem zapuszczać się w las bez odpowiedniego wyposażenia. Ziemia, pokryta bujną roślinnością skrywała zdradzieckie piaski, które wciągały nieuważnych wędrowców. Między lasem a domem, z którego obserwujemy ten krajobraz, jest jeszcze polana. Przecięta wyżej wymienioną rzeką, pokryta wysoką trawą i, gdzieniegdzie, kwiatami. Nie warto było jednak chodzić i tam, trawa ma ostre krawędzie, przecina ubranie a potem rani skórę. Gdyby pójść trochę w górę rzeki doszłoby się do portu, ośrodka handlu tej małej wioski. Rzeka to najlepszy, bo jedyny dostępny, środek transportu między różnymi wioskami. Tutaj jednak, daleko na skraju wioski, nie można było dostrzec portu. Głośnego i śmierdzącego. Przystani nie tylko handlarzy, ale i różnych opryszków. A ten dom potrzebuje spokoju. Nieprzerwanej ciszy i najpiękniejszych widoków, jakie można osiągnąć.
    Budynek posiadał dwa piętra, był zbudowany z betonu. Dziwnym było, aby budować w ten sposób domy. Ale to nie był zwykły dom. Tak naprawdę aktualni mieszkańcy znaleźli opuszczoną, betonową ruderę i wyremontowali ją. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się budować z betonu. Na pierwszym piętrze dom posiadał balkon, a właściwie taras, gdyż podłoga nie wisiała w powietrzu a była położona na dachu parteru. Wysokie, metalowe barierki nie pozwalały wypaść. One także były tylko odrestaurowane, nikt nie wie w jaki sposób teraz zrobić coś takiego.
    Na tarasie ustawione było dziwne krzesło. Miało ono dwa duże koła po obu stronach, z oparcia wystawały dwa uchwyty, jakby do prowadzenia, a blisko podłoża, między kołami był jakby schodek, ustawiony tak, by trzymać na nim nogi. Na tym dziwnym krześle siedział chłopak. Był młody, miał około piętnastu, szesnastu lat. Ubrany w biały szlafrok, ze średniej długości czarnymi włosami. Dziwnie nieobecne, zielone oczy wpatrywały się bezwiednie w krajobraz. Nikt mu nie przeszkadzał, nic nie przyciągało jego uwagi, a jedynym dźwiękiem były uderzenia kropel deszczu o metalową barierkę.

Tak, to znowu ja i moja chora wyobraźnia
Anf


Graj, Muzyko!

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
VĂ˝robca betónovĂ˝ch septikov Bojnice wolne domki Łeba poxilina wrocław