Karczma Ankh-Morpork

Witaj strudzony wędrowcze

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie

Proszę wszystkich użytkowników o przedstawienie się w temacie powitalnym. Pozdrawiam, Admin

#1 2008-10-07 18:03:51

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Kolonia [opowiadanie]

Kolonia
Prolog
    Statek patrolowy przeleciał powoli nad ich kryjówką w ruinach kompleksu przemysłowego. Z miejsca w którym siedzieli, dostrzec mogli iglicę wieży portu kosmicznego. Pomimo iż jego czubek został całkowicie zniszczony, port nadal przyjmował kolejne statki z desantem, zaopatrzeniem i mniejsze jednostki bojowe. Mort oderwał oczy od dokowanych krążowników i spojrzał na brzuch stalowej bestii przesuwającej się powoli i z głośnym hukiem nad ich głowami. Obok, Rosen czekał z ręką na spuście AAHM. (Anti-Air Hand Missile)
-Jedno słowo i strzelam Mort, tylko mów gdzie!
-Wal w sam środek, tam jest bak!
Strzał, pierwsza rakieta poszła, widzieli jak uderza w pole ochronne statku, zewnętrzna część rakiety rozpadła się a za osłonę weszła główna część pocisku kumulacyjnego. Usłyszeli głośny huk i statek zaczął powoli zawracać. Nie czekali, Panic załadował Rosenowi następną rakietę na podajnik. Strzał, poszła druga, w osłonę uderzyła blisko pierwszej, jednak zboczyła lekko z kursu uderzając blisko dziobu. Trzecia rakieta była już w lufie, Rosen jeszcze raz pociągnął za spust. Ta rakieta jednak nie spotkała się z osłoną, uderzyła bezpośrednio w rufę statku, wbiła się w niego jak w masło, usłyszeli stłumiony huk, a ostatnia część pocisku ukazała się  im jeszcze na krótko nad okrętem po czym wybuchła rozpadając się na drobne kawałki. Panic sięgał już po czwartą rakiętę, ale Mort powstrzymał go.
-Moment, to nie koniec, wsłuchajcie się!
Na chwilę wśród żołnierzy zapadła całkowita cisza. Słyszeli wszystko: przygłuszone odgłosy kolejnych eksplozji, syrenę i cichnące turbiny silników manewrowych. Statek powoli tracił wysokość, teraz eksplozje niszczyły całe sekcje zewnętrznego kadłuba. Dosłownie sekundy dzieliły go od uderzenia w ziemię i zrównania kilku budynków. Uderzenie i następujące po nim eksplozje mogły zdrowo ogłuszyć, a na pewno zwrócić czyjąś uwagę.
Mort wyszedł spomiędzy grubych resztek betonowej ściany.
-Dobra ludzie! Nie ma sensu tu dłużej siedzieć, spierdalamy!
Po tych słowach z ruin wyszli kolejno Mat Rosen, Mohamad „Panic” Pahir, Erit „Valkiria” Keswick, Mike Pir i Dean „OK” Wrecker.
    Wszyscy pobiegli do zamaskowanego transportera typu Knight. Dean siadł za kierownicą i odpalił silniki, Mike stanął na wieży, Mort przy radiu, a cała reszta w części dla desantu. Kierowali się w kierunku przeciwnym do kosmoportu oraz wraku, jechali do stróżówki w dzielnicy mieszkalnej, tam jeszcze nie dotarły oddziały Koalicji Arabskiej, jednak wiedzieli że nie będą długo czekać aż do tego dojdzie. Każdy z osobna i wszyscy razem, srali w gacie ze strachu. Mort spojrzał na drużynę: Valkiria ciągle polerowała swojego modyfikowanego Beryla, Mat liczył rakiety, Panic sprawdzał apteczkę, Mike kręcił się na wieży w jedną i drugą stronę z zawrotną szybkością, a OK kiedy tylko mógł dawał gaz do dechy i nerwowo zerkał w lusterko.

Offline

 

#2 2008-10-07 18:29:12

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Re: Kolonia [opowiadanie]

Rozdział 1
    Na miejsce dotarli bez przeszkód. Stróżówka była całkiem sporym, dwupiętrowym bunkrem, którego mury z pewnością wytrzymałyby wielogodzinne bombardowania i naloty. Przy wejściu wisiała duża tabliczka: „Stróżówka nr 4, sektor mieszkalny, sekcja magazynowa. Zakaz wstępu cywilom.”
Mort zdjął słuchawki centralki transportera, odwrócił się do pozostałych.
-Trzymajcie broń w pogotowiu. Próbowałem nawoływać ich przez całą drogę, ale nikt nie odpowiadał.-sięgnął po swojego Bora2 (karabin wyborowy)-Dean podjedź pod wrota hangaru, wejdziemy bokiem, Mike zostajesz tutaj i pilnujesz czy nikt się nie zbliża.
Knight stanął i tylny właz otworzył się Erit wyskoczyła pierwsza, omiotła spojrzeniem teren:
-Dobra! Czysto!
Za nią wyszli Rosen i Mohamad. Ten pierwszy trzymał Gewehra, a drugi M16A3. Mort wyszedł na końcu, zamiast hełmu założył beret, a do munduru przyczepił belki sierżanta, karabin trzymał nisko, jednak nie zabezpieczył go. „Jeśli ktoś tam jeszcze jest, niech wie z kim ma do czynienia” myślał. Podszedł powoli do wrót i wstukał szyfr na panelu. Hangar otworzył się, a ich oczom ukazało się surowe pomieszczenie z „dokiem” dla ciężarówek i podwójnymi drzwiami w ścianie na wprost. Mort machnął i oddział ruszył za nim w kierunku drzwi. Jedno ze skrzydeł było uchylone, ale widzieli tylko smolistą czerń. Sierżant przysunął lewą rękę do twarzy.
-Dean! Wiem że jeszcze jasno, ale nie tu, włącz lampy!- za chwilę ze słuchawki, wśród szumów dobiegło potwierdzenie, a światła Knighta oświetliły wnętrze hangaru. Mat lufą szerzej uchylił drzwi, za nimi był korytarz na oko 15 metrów długi, wszędzie walał się jakieś śmieci, papierki, opakowania, pojedyncze magazynki i inne resztki. Mort wszedł i sięgnął w lewo. Usłyszeli zgrzyt przełącznika i narastające buczenie dochodzące spod ich stóp, sekundę później w całym bunkrze zrobiło się widno jak w południe na pustyni. Dowódca westchnął i rzucił przez ramię:
-Dobra, nikogo tu nie ma od przynajmniej pół dnia, pierdoleni dezerterzy- zerwał beret- Sprawdźcie czy zostawili jakąś żywność albo sprzęt. Raport za pół godziny w hangarze- odwrócił się i wyszedł. Żołnierze minęli go i rozbiegli się po budynku.
    Mort myślał: „Zawsze to powtarzałem, Nowy Jihad nadejdzie, a wtedy cała nasza pierdolona Unia Europejska zatrzęsie się w posadach. I jak zwykle okazało się że mam rację, w ciągu zaledwie 2 dni zajęli kosmoport, północne kopalnie i huty. Nasi prawie w ogóle nie stawiali oporu, 3. kompanię zaskoczyli w łóżkach, 2. zmietli jeszcze przed lądowaniem, za pomocą krążowników, a nas” sierżant uśmiechnął się krzywo „nas dorwali w kantynie, najebanych do nieprzytomności. Jednak nic tak nie otrzeźwia jak latające wokół pociski, wydostaliśmy się z okrążenia, ale co dalej?” z medytacji wyrwały go kroki. Szedł Panic, a za nim Valkiria i Mat.
-Szefie, w spiżarni nie ma nic, nawet robale się wyniosły.
-To samo w sypialniach, zabrali nawet materace.
-W zbrojowni znalazłem kanister i skrzynkę amunicji do AK, ale to wszystko.
Dowódca wstał:
-Cóż, w taki razie zbieramy się, może zdołamy coś zwinąć arabusom- skrzywił się, w słuchawce Mike darł się na całe gardło.
-Co jest?! Nie wrzeszcz tak!!
-Sierżancie!! Jadą, araby jadą!! Transporter i ciężarówka! Zaraz tu... kurwaa!!- Od strony transportera dobiegły ich odgłosy wystrzału z wieży.
-Do broni, kurwa!! Zabić gnoi!!- Mort odbezpieczył broń- Łatwo skóry nie oddam!!- Ruszył do szaleńczego biegu żeby jak najszybciej znaleźć osłonę za transporterem. Reszta ruszyła za nim... wrzeszcząc.

Offline

 

#3 2008-10-07 18:30:28

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Re: Kolonia [opowiadanie]

Rozdział 2
    Pojazdy zatrzymały się jakieś 40 metrów od bunkra, z tymże ciężarówka stanęła bezpiecznie za transporterem. Wieża tego drugiego pluła bezustannie wielkokalibrowymi pociskami pepanc w stronę bunkra. Mike na stanowisku w Knight'cie odgrywał się tym samym. Dean, klnąc nieustannie, wyskoczył z wozu i schował się za nim, w ręku dzierżył AK-74. Erit leżała przy włazie sypiąc z Beryla kolejne partie amunicji. Panic z apteczką w rękach kucał, za osłoną dawaną mu przez transporter. Mat stał obok niego i ładował właśnie na lufę granat, zamierzając wystrzelić go jak z moździerza w stronę kryjących się za ciężarówką Arabów. Strzelił, jak zwykle obrał wręcz idealną trajektorię. Granat zabił kilku napastników, a resztę wygonił z ich kryjówki. Zaczęli odpowiadać ogniem. Mort rozglądał się gorączkowo szukając dogodnej pozycji. Wreszcie znalazł- blok na prawo od bunkra.
-Dean! Osłaniaj mnie!- wywołany machnął w odpowiedzi i zaczął strzelać. Sierżant ruszył w stronę budynku. Wrecker dobrze wykonywał swoje zadanie, żadne kule nie świstały dowódcy nad głową. Mort dobiegł do drzwi. Zamknięte.
-Kurwa jego pierdolona mać!- zaklął, lewą ręką sięgnął po swojego Glocka, obok świsnęła kula i odłupała kawałek tynku. Odwrócił się, widział że Dean kryje się i zmienia magazynek.
-Kurwa!- powtórzył, kul było coraz więcej, sierżant przykucnął i władował pół magazynka pistoletu w zamek w drzwiach. Teraz już otworzyły się bez oporów, wskoczył do środka i dysząc ciężko wbiegał schodami na kolejne piętra. Na piątym zatrzymał się i rozejrzał: po lewej i prawej miał drzwi. Sięgnął do tych po prawej, zamknięte. Pomimo odgłosów dochodzących z ulicy, zdołał usłyszeć ruchy w mieszkaniu, załomotał w drzwi.
-Otwierać! Jestem sierżantem wojsk Unii! Otwierać!!- zamki zazgrzytały i drzwi otworzyły się lekko, zza nich wyjrzał dość przerażony mężczyzna, na oko po czterdziestce, straszliwie chudy, z okularami na kościstym nosie, prawdziwy urzędnik. Mort odepchnął go i przeszedł przez próg. Skierował się do pomieszczenia od strony ulicy. Po sprzęcie można było wywnioskować iż jest to kuchnia, ale od kilku dni wyraźnie nie widziała jedzenia. Dowódca otworzył okno i oparł lufę Bora o parapet. Jego ludzie dzielnie stawali, ale dopóki przeciwnik miał działko transportera skierowane w ich stronę, nie mogli nic zrobić. „Musze odwrócić uwagę arabusów” Spojrzał przez lunetę, stąd miał doskonały widok na całą ulicę. „Moment, moment, teraz!” Strzał, przeładowanie, jeden z Arabów leżał. Strzał, przeładowanie, drugi. Strzał, przeładowanie, trzeci. Popłoch spowodowany pierwszym zabitym zelżał, zauważyli snajpera. Żołnierz wystrzelił z granatnika. Mort wiedział że spudłuje, ale nie jak bardzo. Granat przebił okno piętro niżej, poczuł jak zatrzęsła się podłoga. Mike posyłał coraz krótsze serie, widać kończyła mu się amunicja. Strzelec zauważył to i przestał się nim więcej przejmować, skierował działka wieży w stronę bloku.
-Fuck!- Mort odskoczył od okna w ostatniej chwili. Moment później z parapetu i sporego kawałka ściany nic nie zostało. Snajper podszedł powoli do krawędzi i zaraz się odsunął. Kolejny kawałek ściany odszedł w niepamięć. Tym razem strzelec w transporterze nie przerywał ostrzału. Pociski niszczyły podłogę, sufit, meble, dosłownie wszystko, a Mort mógł się co najwyżej cofać. W końcu wyszedł z mieszkania i ruszył dwa piętra wyżej. Tam się już nie męczył z pukaniem, z buta potraktował drzwi po lewej, o dziwo w mieszkaniu nikogo nie było. Otworzył okno od ulicy i znowu zaczął eliminować kolejnych przeciwników. Zanim skończył mu się magazynek i zanim wieżyczka znowu odgoniła go od okna, zdołał jeszcze zobaczyć jak Valkiria i Rosen biegną pochyleni do włazu wrogiego transportera. Pół minuty później ostrzał z transportera przerwał się nagle. Sierżant szybko wrócił na stanowisko, przez lunetę widział przerażone miny brodaczy wycofujących się do ciężarówki, a garstka żołnierzy Morta rozpoczęła kontrnatarcie. Panic załadował granatnik i walnął w silnik KAMAZa. Eksplozja jaka nastąpiła zniszczyła całą szoferkę i część paki maszyny, z płonącego wraku wybiegło kilku Arabów, z którymi snajper poradził sobie bez trudu. Następnie zabezpieczył karabin i zszedł na dół. W drzwi wejściowe trafiła maska samochodu, toteż sierżant nie musiał się już martwić zamykaniem ich. Jego ludzie popodnosili się już z ziemi i zgodnie ze szkoleniem sprawdzili i zabezpieczyli broń.
-Raport!!
-Nikt z nas nie jest ciężko ranny, jedynie otarcia i stłuczenia!
-Dobrze... Mat możesz zorientować się kim właściwie były te cioty?
-Tak jest!
-A ty Mike wyjdźże wreszcie z Knight'a i sprawdź czy zostawili coś do naszego działka!
-Robi się.
Mort wyciągnął piersiówkę i pociągnął solidny łyk. Skrzywił się lekko, żytnia nieźle wykrzywiała mordę. Do sierżanta wrócił Mat. W ręku trzymał rękaw munduru.
-Regiment egipski sierżancie, poznałem po Sfinksie na naszywce.
-Przynajmniej tyle wiemy- odwrócił się do Pira wynoszącego skrzynkę z arabskiego transportera- Co znalazłeś?
-Ten sam kaliber co nasza wieża, piętnaście milimetrów, sporo tego mieli, zostały jeszcze trzy skrzynki.
-Ok, Dean! Pomóż mu!
-Rozkaz!
-Jak się już z tym uporacie, to wszyscy do transportera! Pojedziemy na wzgórze 404! Jakieś pytania?!
Erit podniosła rękę:
-A co jest na tym wzgórzu?
-Punkt zborny wojsk Unii, przynajmniej tak mnie uczyli kiedy tu przyjechałem. Coś jeszcze?- odpowiedziały mu ciche pomruki, ale nikt więcej się nie odezwał. Jemu też nie chciało się już mówić. Był straszliwie zmęczony, machnął na swoich ludzi i sam wsiadł do pojazdu.
Na zachodzie, przez chmury na chwilę przebiło się słońce.

Offline

 

#4 2008-10-09 18:35:45

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Re: Kolonia [opowiadanie]

Rozdział 3
    Jechali dalej na południe, przez sektor mieszkalny. Z każdą minutą robiło się ciemniej. Dean zwrócił się do dowódcy:
-Szefie, lepiej weź na to spojrzyj.
Dowódca przecisnął się do kierowcy, na monitorze widać było setki sylwetek idących w jedną stronę- na południe. Mężczyźni i kobiety, w każdym wieku. Pomiędzy nich nie wcisnąłbyś ani szpilki. Byli jeszcze w dość dobrym stanie, zero obszarpańców i niedożywionych, ale przerażenie sięgało szczytu.
-Dean, przełącz mnie na zewnętrzny głośnik- Mort sięgnął po mikrofon- Obywatele kosmicznej kolonii Unii Europejskiej. Jako sierżant 644 dywizji piechoty stacjonującej na Cerberusie, proszę o zachowanie spokoju, jednocześnie informuję że wszystkie akty agresji w stosunku do żołnierzy Unii, jak i zwykłych obywateli będą karane śmiercią.
    Po tej krótkiej, acz treściwej przemowie, w stronę transportera poleciały kamienie. Sierżant sięgnął po pistolet i otworzył właz kierowcy.
-Robię to z bólem serca- i wystrzelił wszystkie 15 pocisków w tłum. Momentalnie wokół zrobiło się cicho, słychać było jedynie nasilający się odgłos silników antygrawitacyjnych, zerknęli w tamtą stronę. Od północy zbliżał się potężny krążownik, bestia trzy razy większa i o niebo wytrzymalsza od patrolowca który zestrzelili nad ranem, co gorsza, luki bombowe były otwarte na pełną szerokość- był gotów nieść totalne zniszczenie.
-O kurwa- wyrwało się Mike'owi. Tłum rzucił się do ucieczki, krzyki i jęki, ludzie deptali po tych którzy się przewrócili. Było oczywiste że ci w krążowniku widzieli tłum, a co gorsza, widzieli transporter. Z luków posypały się bomby. Mort krzyknął na ludzi:
-Z wozu, szybko!! Do najbliższego budynku!!
Przebiegli połowę drogi do bloku, bomby spadały coraz bliżej. Jeszcze 300 metrów i krążownik będzie nad nimi, lecz im potrzeba było jeszcze tylko 10 by znaleźć się bezpiecznie pod betonową konstrukcją. Ziemia pod ich stopami dygotała w rytm uderzeń. Wśród ludzi trup słał się gęsto. Jakiś odłamek trafił kobietę która biegła obok ich kryjówki. Samym rozpędem biegła jeszcze moment z wielką dziurą zamiast piersi i upadła, nie cierpiała, kolejny odłamek zmiażdżył jej czaszkę. Kolejna bomba spadła na lewo od burty transportera, w powietrze poleciały fragmenty metalowego opancerzenia, raniąc kolejne osoby. Kolos przeleciał nad nimi i siał zniszczenie dalej, bardziej krwawo, uderzając coraz bliżej największej grupy uciekających. Mort wyszedł z kryjówki. Podbiegł do niego jakiś mężczyzna, na oko po trzydziestce, i chwycił snajperkę sierżanta. Ten zaczął się z nim szarpać, karabin wystrzelił. Do walczących podbiegł Mat, przytknął do skroni napastnika pistolet i rozwalił mu łeb.
-Morfiny!! Kurwa!!- to darła się Erit.
-Sierżancie!! Mój MedKit został w wozie!!- Mohammad wyglądał na przerażonego- Bez sprzętu jej nie pomogę!! Dostała w tętnicę udową, długo nie pociągnie!!
-Matko! Boliiii! Zróbcie coś!! Aaaa!!
-Zostańcie tam, sprawdzę czy coś zostało- Mort pobiegł do transportera, burta dymiła. Zerknął przez właz. Ogień trawił fragment wnętrza. Zerwał gaśnicę, która jakimś cudem przetrwała i ugasił płomienie. Wszedł do środka, gorączkowo przeszukiwał opalone resztki, ale MedKitu nie znalazł, przeszedł dalej, części radiowa i kierowcy były prawie nietknięte. Spod fotela wyciągnął małą apteczkę. Wrócił do żołnierzy. Erit leżała na ziemi, w powiększającej się kałuży krwi, Panic uciskał ranę, Mat podłożył jej swoją kurtkę pod głowę, a Mike i Dean pilnowali. Kobieta jęczała i bledła z każdą minutą. Mort przykucnął przy rannej.
-Niestety MedKita diabli wzięli, jedyne co możemy zrobić to dać Ci morfinę. Nie będziesz cierpiała.- Wbił igłę, a na jej twarzy zagościła ulga, jednak zaraz zastąpiło ją przerażenie i smutek.
-Sierżancie, proszę. Niech pan powie, że pan żartuję! Ja nie chcę umierać, nie teraz!! Nie chcę umierać!!- zaczęła płakać i drzeć się. Mort usiadł z wyrazem bezsilności na twarzy.
-Przykro mi Erit. Przykro mi Valkirio.- odwrócił się do medyka- Ile jeszcze?
-Nie wiem dokładnie, uciskam jej nogę, więc może nawet ze trzy, cztery godziny.
Dowódca westchnął i sięgnął do kieszeni po pakiet energetyczny. Adrenalina utrzymująca go wciąż na nogach traciła siłę.
-Odpocznijcie. Popilnuję jej.
Żołnierze z ociąganiem posłuchali komendy, jednak po krótkim czasie wszyscy spali. Poza krwawiącą Keswick i sierżantem.
-Sierżancie
-Tak?
-W mojej kieszeni jest mała paczuszka, pan ją wyciągnie
Mort sięgnął.
-W środku są skręty, pan mi da jednego
Posłusznie wykonał prośbę, sam także poczęstował się jednym. Pykali zioło w ciszy, bombardowanie dawno się skończyło. Ulicą biegły co chwilę małe grupki uchodźców, kilka działających jeszcze latarni oświetlało im drogę.
    Tuż przed śmiercią kobieta zamknęła oczy i cichutko nuciła: „Deutchland, deutchland, uber ales”. Mort przestał uciskać jej nogę, zapalił jeszcze jednego skręta, a resztę schował z powrotem do jej kieszeni. Zerwał z jej szyi jedną z blaszek nieśmiertelnika i przykrył kurtką Mata jej twarz.
-Śpij mała, niech Ci ziemia lekką będzie- Oparł się o mur i zasnął z resztką skręta w ustach i blaszką w dłoni.

Offline

 

#5 2008-10-09 18:36:33

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Re: Kolonia [opowiadanie]

Rozdział 4
    Zbudził się po kilku godzinach, gdy temperatura stała się nieznośnie wysoka. Oprócz niego nie spał tylko Mohammad, modlący się na wymalowanym kredą dywaniku. Mort nie znał arabskiego, ale rozumiał że to modlitwa w intencji zmarłej. Wstał i jeszcze raz spojrzał na ciało Erit.
-Panic, obudź wszystkich i wykombinujcie jakieś nosze. Ja sprawdzę czy działa radio.
Idąc w stronę transportera wyciągnął z kieszeni kamizelki mapę terenu. W wozie naniósł zasięg ich radiostacji oraz radiostacji wzgórza 404- byli w zasięgu. Sierżant uruchomił sprzęt i zaczął wywoływać.
-Tutaj sierżant Lwowski, 4 pułk, 2 batalion, kompania „F”. Dowodzę niedobitkami drużyny Whiskey. Proszę o MedEvac, powtarzam, proszę o MedEvac.
-MedEvac, zrozumiałem, tutaj 404. Podaj swoją pozycję.
-Uwaga podaję pozycję. Alfa, Four, Sierra, Mike, Six, Four, Victor, Hotel, Foxtrot. Powtórz.
-Zrozumiałem, powtarzam. Alfa, Four, Sierra, Mike, Six, Four, Victor, Hotel, Foxtrot. Czekajcie na przybycie MedEvac.
-Zrozumiałem, koniec.
Serce sierżanta zabiło mocniej, nareszcie wsparcie, miękka prycza i prysznic. Chyba. Do tego czasu trzeba jeszcze utrzymać pozycję.
-Chłopaki!! Do mnie!!
Podbiegli do transportera.
-Panowie, wezwałem MedEvac. Każdy z was wie co to oznacza, jednak musimy dotrwać do tego czasu. Dean wyduś coś jeszcze z tej maszynki. Chcę żebyś przystawił ją do ściany bloku w którym kimaliśmy. Mike i Mat, powłamujcie się do mieszkań i przynieście tutaj wszelkie szafki, stoły, drzwi itp. Potrzebujemy barykad. Panic, idziesz z nimi i szukasz leków. Macie godzinę. Ruszać się!!
Dean wskoczył za kierownicę, uruchomił silnik i sprężarki w kołach, jednak opony po lewej stronie transportera były w strzępach i żadna sprężarka by im nie pomogła. Użył więc sprytnej sztuczki. Pojazd miał osiem kół. Po 4 z każdej strony. Skoro miał przejechać tylko kilkanaście metrów przeniósł dwa z kół po prawej na lewą. Gdy skończył pozostali obudowali wrak i przygotowali stanowiska ogniowe, chociaż mieli nadzieje że do przybycia posiłków, nie będą potrzebne.
-Dean, stań pierwszy na czujce, reszta czyścić broń.

***

    Kapitan Osowski jadł śniadania w stołówce, gdy przybył żołnierz z rozkazami wyjazdu.
-Gdzie, kurwa, o tej porze mam jechać?- pytał sam siebie, idąc do biura pułkownika Westa. Wchodząc zasalutował i nawet nie pytając usiadł naprzeciw swego dowódcy.
-Co się stało pułkowniku?
-Otrzymaliśmy prośbę MedEvac z pozycji 30 kilometrów, na północ od 404. To niedobitki 4 pułku Mactyra. Jesteś dowódcą kompanii ratunkowej, pojedziesz po nich. Weź Knight'y i te wasze polskie Honkery.
-Dobrze, kto nimi dowodzi?
-Najprawdopodobniej sierżant Mariusz Lwowski.
Kapitan był w sporym szoku, nie znał Lwowskiego osobiście, ale słyszał o nim kilka razy. Najlepszy snajper polskiego kontyngentu. I nie chodzi tu o liczbę potwierdzonych trafień, a o jego zdolność przeżycia. W ciągu 10 lat służby 17 razy wątpiono w jego powrót. A on i tak wracał. Często prowadząc ze sobą innych zaginionych. Stąd pseudonim- Mortimer, przewodnik zmarłych.
-Jest pan pewien?
-Jestem. Proszę już iść. Nie wiadomo kiedy Koalicjanci zaatakują.
-Tak jest!- Jan Osowski zasalutował i ruszył biegiem do koszar przeznaczonych jego kompanii.
    Wpadł i w biegu budził podkomendnych:
-Ubierać się, panienki, robota jest!! Brać sprzęt i do garażu, mamy MedEvac!! Bierzemy trzy Knight'y i cztery Honkery!! Jazda!!
Krzyki kapitana wzbudziły popłoch wśród jego ludzi. Jednak dowódcy poszczególnych drużyn szybko doprowadzili ich do porządku. 34 żołnierzy, bo tylu mogło jechać w wymienionych pojazdach tak by było miejsce na ewakuowanych, pobiegło do garażu, gdzie czekał już kapitan. Obsługa ładowała amunicję do wież transporterów i terenówek. Medkity znajdowały się w każdej maszynie. Po kwadransie wszystko było gotowe. Jeszcze tylko rutynowa kontrola przy wrotach i bramy podziemnej twierdzy otworzyły się. Ze wzgórza 404 wyjechał pierwszy MedEvac w tym konflikcie.

***

    Minęła druga godzina od czasu, gdy wezwano pomoc. Morale drużyny jak łatwo się domyślić były o kant dupy roztrzaś. Z nieba, mimo dymu zasłaniającego w wielu miejscach słońce, lał się potworny żar. Dean na nieosłoniętym stanowisku pił już drugą manierkę wody. Nawet powiewy wiatru nie dawały mu żadnego ukojenia, powietrze było diabelnie rozgrzane i niosło ze sobą tumany kurzu, piasku i popiołu. Ciszę przerywały tylko niekiedy odgłosy bomb zrzucanych na kolejne dzielnice. Byli blisko. OK czuł to w kościach. Nie mylił się. Gdy upijał kolejny łyk, zadrżała ziemia, chwilę potem, metr przed barykadą spadł pocisk moździerza.
-Holy Dżizas!! Moździerz!! Panowie, pomocy!!
Zespół wysypał się z budynku zajmując stanowiska. Mike splunął.
-Jeden do dziesięciu, że więcej nie strzelą.
Jednak on nie miał tego czegoś, by przewidzieć późniejsze wydarzenia. Kolejny pocisk trafił pięć metrów za barykadą. Odłamek trafił Mata w plecy.
-Osz kurr...- padł na ziemię, ze spodni wygrzebał małą plastikową paczuszkę. Zerwał pokrywkę i wyciągnął strzykawkę z morfiną. Momentalnie ból ustąpił miejsca euforii i woli walki. Wstał krawiąc obficie- Panic, zrób coś z tym do cholery!! Niewygodnie mi!!
Medyk doskoczył do rannego i samymi palcami grzebał w ranie szukając odłamka, znalazł go, wyrwał, założył opatrunek.
    Po drugim strzale nastąpił atak, w ich stronę biegło koło trzech tuzinów przyszłych zwłok. W takim tłumie, karabin snajperski nadawał się doskonale- gdzie nie strzelisz i tak trafisz. Równie dobrze sprawował się RKM Valkirii, obsługiwany przez Mike'a. Dean kosił kolejnymi seriami z AK. Nad ich głowami niczym setki pszczół, latały pociski z broni Arabów. Sierżant, po opróżnieniu magazynka, wskoczył przez dziurę do transportera.

***

    Jechali pomiędzy zniszczonymi budynkami i setkami, nie, tysiącami zmasakrowanych zwłok. Niektóre kawałki mięsa ciężko było nawet zakwalifikować do ludzkich, a mimo to wszystkie nimi były. Kolumna posuwała się powoli, omijając leje. Kapitan, siedzący w pierwszym transporterze wyraźnie się niecierpliwił. Radiostacja zapiszczała, gdy mijali kolejne skrzyżowanie, jakieś 18 kilometrów od celu.
-Halo!! Czy ktoś słyszy?! Tu sierżant Lwowski!!
Osowski sięgnął szybko po słuchawki.
-Mówi kapitan Osowski!! Jedziemy do was z MedEvac!!
-Długo jeszcze?! Jesteśmy atakowani przez znaczne siły arabskie!!
-Ilu?!
-Około trzydziestu, czterdziestu i moździerz!! Potrzebujemy artylerii!!
-Niemożliwe!! Żadna z armat nie może opuścić 404!! Wytrzymajcie!!
-Staramy się!! Kurwa.....kszzszsszszs.
Łączność przerwała się. Kapitan przerażony patrzył na radiostację. Machnął na radiowca.
-Daj mnie na resztę. Tu kapitan!! Koniec cackania panienki, nasi nas potrzebują!! Pełny gaz!!

Offline

 

#6 2008-11-06 17:19:47

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Re: Kolonia [opowiadanie]

Rozdział 5
    -Kurwa, bateria siadła!- sierżant odrzucił bezużyteczny już sprzęt. Na drugą stronę barykady przedostał się jeden z Arabów, nie zdążył się odwrócić, kula z karabinu Morta trafiła między łopatki. Ryknął na swoich
-Co jest, kurwa?! Przechodzą!!
-Za dużo ich!! Nie damy rady ich dłużej utrzymać na dystans!!
-Dobra, mam pomysł!! Ten kwartał jest mały, rzućcie wszystkie dymne jakie macie i biegiem za mną!!
-A co z Erit?!
-Wrócimy po nią później! Na razie musimy ratować własną skórę! Rzucacie na trzy!
Nad głowami latały pociski, kolejna fala była coraz bliżej. Czas zwolnił, można było wręcz zobaczyć każdy szczegół na mundurach arabów, każdy pyłek kurzu, wszystko.
-Raz...
Metry dzieliły pierwszego z Arabów od barykady. Terkot karabinów stawał się nieznośnie głośny.
-Dwa...
Oddział przestał strzelać, każdy przymierzał się już do rzutu.
-Trzy!! Gaz!!
Ogromna chmura przesłaniająca połowę ulicy służyła im za osłonę, ruszyli do szaleńczego biegu za sierżantem, wycieńczeni i głodni, lecz dzięki kolejnym dawkom adrenaliny wciąż zdolni do nadludzkiego wysiłku. Skręcili za róg lecz nie zwolnili. Nie mogli przecież zgubić dowódcy który gnał na złamanie karku. Mort wciąż powtarzał w myślach: „Bieg, bieg! Jestem jak gwóźdź! Twardy ja gwóźdź! Biegnij, gnido, biegnij! Dasz radę!” Skręcił za kolejny róg i jego serce zgubiło kilka uderzeń. Z drugiej strony biegło na nich kilku ciemnoskórych. Sierżant nie zdążył zareagować, ten najbliżej puścił serię z karabinu. Trzy pociski utkwiły w kamizelce, ale czwarty trafił go pod żebra z lewej strony. Momentalnie skończył się adrenalinowy szał. Krwawiąc obficie oparł się o ścianę i zaczął osuwać. Szum zalał mu uszy, mgła przesłoniła oczy. Leżał, a każda sekunda była jak lata tortur.
    Nad nim poruszały się ciemne, niewyraźne sylwetki. W końcu ktoś chwycił go za mundur i ciągnąc po ziemi. Skręcili za róg i znowu leżał. Czuł się taki słaby. Ktoś się nad nim pochylił, ból chwycił z nową siłą, stracił przytomność.
    Poczuł ukłucie, takie jakby ktoś szturchnął go ołówkiem. Otworzył oczy, obraz się wyostrzył, ból ustąpił. Obrócił głowę: Panic uciskał mu ranę, a Rozen i Mike puszczali serie za róg, Dean'a nie widział. Widział natomiast ogromną igłę sterczącą z jego piersi.
-Co do?
-Proszę być cicho sierżancie, nie powinien pan dostać tej adrenaliny, ale... Bez pana nie damy rady.
-Jak to kurwa nie dacie rady, widzę że już dajecie- zarzęził- Gdzie Dean?
-Tu jestem, sir. Pilnuje pańskich pleców.
-Świetnie, a teraz... Wyjmij mi ten szpikulec z serca z łaski swojej.

***

    Echo eksplozji wstrząsnęło transporterem. Pierwszy z Knight'ów zmienił się w płonące zgliszcza, zanim jeszcze oddał choćby jeden strzał. Dwa następne potraktowały wroga z rakiet, a dopiero potem z działek automatycznych, niebezpieczeństwo przynajmniej na chwilę zostało zażegnane. W słuchawkach żołnierzy zaskrzeczała komenda „Wysiadać, przeszukać teren”. Wysypali się na ulicę, tuż przed nimi dymił wrak transportera z MedEvac. Kawałek dalej, tuż przy ścianie budynku stał wrak innego Knight'a, trafionego, raczej przez coś większego niż ręczna wyrzutnia ppanc. Osowski wyszedł ostatni, skrzywił się patrząc na zmasakrowanych cywili, w nozdrza uderzył go smród krwi zmieszanej z kurzem, tynkiem i piaskiem. Skierował się w stronę żołnierzy badających wrak.
-Hej Igor!! Raport!!
Żołnierz z naszywką medyka, odwrócił się w stronę kapitana.
-Kapitanie, w budynku znaleźliśmy zwłoki kobiety, to jedna z naszych, ale ktoś zerwał już jej nieśmiertelnik. W transporterze natomiast nie było nikogo, ale w radiostacji padła bateria, są też ślady krwi i dużo zwłok, nie naszych.
-Cholera, gdzie oni są? Znaleźliście coś  jeszcze?
-Ślady krwi prowadzą za róg budynku i dalej, wysłałem już zwiad.
-Świetnie, w międzyczasie wyprujcie elektronikę z wraków i posprzątajcie.

***

    Zastrzyk adrenaliny podziałał tak jak należy, to znaczy pobudził sierżanta, ale równocześnie przyśpieszył jego przepływ krwi. Z jego boku tryskała fontanna posoki, a Panic usilnie starał się zatamować ranę. Mort odczuwał że zaraz znowu straci przytomność, tym razem przez upływ krwi. Ci przy murze przestali strzelać, nie było do kogo.
-Mamy spokój? No to teraz mogę już zemdleć.
    Kiedy otworzył oczy, nad głową paliła mu się jarzeniówka. Obok, odwrócony do niego plecami, stał lekarz i sprawdzał aparaturę.
-Jak długo tu leżę, doktorze?
-Dwa dni, szybko się wylizałeś, z tego co słyszałem to tam na Kremlu było ostro.
-Na jakim Kremlu? Przecież jesteśmy na Cerberusie?
-Cerberusie?- lekarz odwrócił się. Mort krzyknął przerażony szybko zrywając z siebie aparaturę. Lekarz nie miał źrenic, jedynie białka. A zamiast czoła i fragmentu brwi ziała wielka poszarpana dziura, na breloku na szyi wisiał zdeformowany pocisk karabinowy.
-Czy wszystko w porządku?- spytał Morta, który zdążył już wyskoczyć ze szpitalnego łóżka. Ten jednak nie odpowiedział i pobiegł w stronę drzwi.
-Coś się stało doktorze?- do sali weszła czarnowłosa pielęgniarka. Mort krzyknął ponownie. Dziewczyna była blada i kuśtykała.
W tym momencie Mort stanął i nie wiedział co robić, z jednej strony stał Matiej, a z drugiej Erit.
-Kurwa!

    Coś słyszał, ale nie miał siły unieść powiek, czuł tylko że się porusza.
-Stracił dużo krwi, jakiś idiota podał mu adrenalinę...
-...Daleko jeszcze?!
-5 kilometrów!!...
-...Skurwiele są twardzi, ta laska też. Rozjebali pół kompani...
-...No już. Doktorku!! Nowi pacjenci!!
-Kto to?
-Sierżant Lwowski.
-Na pre-op z nim. Biegiem!...

Offline

 

#7 2009-02-23 17:50:42

Shayn

Lekarz

Skąd: Zaświaty
Zarejestrowany: 2008-10-08
Posty: 82
Punktów :   
Imię z Neuro: Gregory

Re: Kolonia [opowiadanie]

Przyniosę bandaże Postarałeś się Tomir, acz popracuj jeszcze nad błędami typu: "pisałem na szybko i w padzie" oki..? Ale i tak można chwalić (choć nie za dużo, bo za krótkie ^^ ).


"Ludzie, którzy używają więcej niż trzech wykrzykników, lub trzech pytajników, to osoby z zaburzeniami osobowości" - Terry Pratchett

Offline

 

#8 2009-05-10 15:11:50

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Re: Kolonia [opowiadanie]

Rozdział 6

    Mort zaczął się budzić, powoli, najpierw dźwięki: regularne pikanie maszynki przy łóżku, tykanie zegara, kroki ludzi na korytarzu. Potem, przyszedł czas na oczy, światło mlecznych lamp wlało mu się pod powieki. Palcami jeździł po klatce piersiowej wyszukując nowej blizny.
-O w mordę- zarzęził. Zamiast lewej piersi i części brzucha miał stalową płytę wymodelowaną na kształt ludzkiego ciała- Co do kur...
-Ach, obudził się pan!- głos pochodził od wysokiego chudego człowieka w kitlu, z plakietki Mort wyczytał „sierżant Antoni Goldberg, chirurg-mechatronik”
-Co wyście mi zrobili?!
-Przyśpieszyliśmy pańską rekonwalescencję: ma pan sztuczne płuco, jeden z przedsionków serca i kilka innych żywotnych organów. Wcześniej ciężko było pana zabić, teraz będzie to cholernie trudne.
-No dobra, dobra. To ile tu leżałem?
-Dwa dni. A teraz skoro pan już się obudził to proszę wstać pobrać sprzęt i zgłosić się u generała Soka.
Lekarz zasalutował i wyszedł z pokoju, dopiero teraz Mortimer rozejrzał się po pomieszczeniu: metalowa szafka przy ścianie, lampa wpuszczona w sufit i aparatura. Wstał i podszedł do szafki. Wewnątrz był mundur w kolorze typu  metro i z insygniami podporucznika. Trochę się zdziwił, ale widząc swoje nazwisko na kieszeni wskoczył w ubrania bez wahania.

***

    Krótki spacerek wykazał, że to co wcześniej uznał za stal, było elastycznym kewlarowym stopem. Inną rzeczą było to, że nigdy wcześniej tak często mu nie salutowano.
W końcu znalazł właściwe drzwi, zapukał.
-Wejść!
Mortimer wkroczył do środka prężnym krokiem i zasalutował.
-Podporucznik Lwowski melduje się na rozkaz, sir.
-Witam podporuczniku. Proszę usiąść. Jak się pan czuje?
-Całkiem nieźle generale, dziwnie, ale nie najgorzej.
-Doskonale, ze względu na konflikt nad naszymi głowami, musi pan jak najszybciej wrócić do czynnej służby.
-To zrozumiałe, sir.
-Przydzielam was do samodzielnej kompanii MedEvac, jako zastępcę kapitana Osowskiego, ma pan coś przeciw temu?
-Nie, sir. Ale jeśli mógłbym mieć małą prośbę.
-Oczywiście.
-W takim razie chciałbym żeby żołnierze którzy przybyli tutaj razem ze mną, także służyli w tej kompani.
-Da się zrobić. Z raportu który od nich dostałem, wynika że mocno panu ufają, tak więc tym bardziej nie widzę przeszkód.
-Dziękuję, sir.
-A teraz, proszę zameldować się u kapitana. Pańscy ludzie wkrótce do was dołączą.
-Tak jest, sir!
Mortimer wstał i wyszedł.

***

    Kapitana Osowskiego znalazł, gdy ten wychodził z latryny. Stanął przed nim na baczność i regulaminowo zasalutował.
-Kapitanie! Podporucznik Mariusz Lwowski, melduje się na służbę, sir!
Jan odsalutował i podał Mortowi rękę, co już niekoniecznie było regulaminowe.
-Witam, cieszę się że mogę pana wreszcie poznać osobiście.
-Nie wiem czy to jest jakaś specjalna przyjemność, sir. W każdym razie dziękuję za ratunek.
-Normalka. Aha i mów mi po imieniu, bez tego „sir”
-Jasne, oczywiście.
-Jak tam rana?
-Ciekawie, chyba pozszywał mnie jeden z waszych?
-Tak, nasz Igor. Nie ma lepszego lekarza na tej pieprzonej planecie.
-Chyba tak.
Maszerowali w milczeniu długimi okrągłymi korytarzami podziemnego kompleksu, mijani po drodze żołnierze salutowali z szacunkiem. Za którymś razem z kolei Mort zaczął chichotać.
-Widzę że legendy i wieści szybko się rozchodzą!
-To prawda- przystanął- Ale teraz zachowaj powagę, za następnym zakrętem zaczyna się skrzydło naszej kompanii, więc pełna profeska.
-Spoko.
Poszli dalej równym krokiem, Osowski pół kroku z przodu, zgodnie z regulaminem. Nie zatrzymując się wskazał swemu nowemu zastępcy drzwi po prawej:
-To kwatery twojego plutonu. Przeznaczenie: zadania trudne i niewykonalne.
-Da radę.
-Przywitajcie się z nimi, widzimy się wieczorem w Briefing Roomie.
-Ta jes.
Mort wziął głęboki oddech  i nacisnął na klamkę. W środku ujrzał pomieszczenie, które mogłoby spokojnie konkurować ze Stajniami Augiasza. Uśmiechnął się- prawie jak w domu. Gdy zobaczyli go żołnierze momentalnie skamienieli. Zdołał dostrzec swoich ostatnich podopiecznych: Mata, Mohamada, Mike'a i Dean'a. Wyróżniali się w tłumie, jako jedyni nie mieli biało- czerwonych flag na mundurach.
-Baczność!- krzyknął Mat, awansowany jak widać do stopnia chorążego.
-Czołem żołnierze!- odpowiedział Lwowski.
-Czołem panie podporuczniku!- zgodnie podchwycił pluton.
-Jak się domyślam wszyscy mnie znają, niektórzy nie tylko z opowieści- tu odwrócił się w stronę Mata i reszty- dlatego nie będę się przedstawiał. Zamiast tego zaprowadźcie do kantyny, w szpitalu się wyspałem, ale z kroplówki to się człowiek nie naje.

***

    Do kantyny poszła z nim chyba połowa plutonu, co z boku musiało wyglądać komicznie. Ta kilkudniowa wizyta w szpitalu zaostrzyła jego apetyt. W kantynie spędził cały czas jaki mu pozostał do wieczora, pochłaniając przy tym racje żywnościowe na 5 dni. Po skończonym posiłku wezwał do siebie Mata i razem z nim udał się do Briefing Roomu. A była to sala wysoka na dwa poziomy bunkra, tak więc znajdowała się w nim galeryjka i schody prowadzące na wyższe piętro. Najważniejszą jednak sprawą był ogromny stół z wierną makietą południowej części miasta, ze wzgórzem 404 w samym środku. Pod ścianami stały rzędy szaf i stołów zastawionych stertami papierów. W pokoju było czterech ludzi, z czego Mort poznawał tylko część z nich. Był tam kapitan Osowski, sierżant Goldberg, jakiś pułkownik którego nie znał i adiutant pułkownika. Jan odwrócił się w stronę wchodzących:
-No to jesteśmy już w komplecie. Panie pułkoniku oto podporucznik Mariusz Lwowski. Panie podporuczniku, pułkownik West jest naszym bezpośrednim przełożonym ze sztabu. Tyle tytułem wstępu- podszedł do makiety- panie pułkowniku, proszę zaczynać.
-Dziękuję kapitanie. Panowie, wiecie jak wygląda sytuacja. Wojska Koalicji Arabskiej zajęły już wszystkie tereny na północ od 402, 404, 406 i 408. Problem w tym że nie mamy łączności z tymi placówkami, więc nie możemy powiedzieć co dokładnie się dzieje na powierzchni. Zdołaliśmy jednak wysłać sygnał S.O.S do garnizonu marsjańskiego zanim zablokowano sygnał. Inna sprawa jest taka, że my jako oddziały porządkowe w kolonii nie mamy cięższego sprzętu. Czołgi Merkava i Challenger, ciężka artyleria i odrzutowe śmigłowce bojowe są praktycznie poza naszym zasięgiem. A w każdym razie były- machnął ręką i adiutant rozdał zebranym zdjęcia Naftoportu Awaryjnego- okazuje się że sztab na Ziemi brał pod uwagę atak, dlatego w nieczynnym naftoporcie 3 miesiące temu zmagazynowano według różnych wyliczeń od 80 do 200 czołgów Merkava Mk8 oraz haubicoarmat 80mm...
-Ale w takim razie skąd wiadomo czy Arabowie nie znaleźli tych pojazdów?- wyrwał się Mort.
-Proszę przyjrzeć się zdjęciom. Czy widzi pan pojazdy? Nie widzi pan, ponieważ są one ukryte w cysternach okrętowych oznaczonych jako bezpowrotnie uszkodzone, a sam teren wygląda na tak zaniedbany że raczej odpuszczą sobie uruchamianie tej placówki nie szybciej niż za miesiąc.
-Jakie jest w takim razie nasze zadanie?
-Kompania MedEvac, razem z 4 batalionem szturmowym oraz 8 kompanią naprawczą, ma za zadanie zdobyć te czołgi i wrócić do 404. Do waszej dyspozycji będą transportery Knight, ciężarówki Iveco oraz moździerze 30mm. Macie odbić te czołgi za wszelką cenę.
Podporucznik znów chciał się odezwać, jednak pułkownik gwałtownie mu przerwał.
-Koniec pytań! Odejść! Początek akcji jutro 0600!

Offline

 

#9 2009-05-12 17:37:59

Shayn

Lekarz

Skąd: Zaświaty
Zarejestrowany: 2008-10-08
Posty: 82
Punktów :   
Imię z Neuro: Gregory

Re: Kolonia [opowiadanie]

Łaadnie I nawet udało mi się awansik załapać xD


"Ludzie, którzy używają więcej niż trzech wykrzykników, lub trzech pytajników, to osoby z zaburzeniami osobowości" - Terry Pratchett

Offline

 

#10 2010-01-24 23:11:08

 tomir

Patrycjusz/ Admin

Skąd: Nie twój zasrany interes
Zarejestrowany: 2008-10-07
Posty: 159
Punktów :   
Imię z Neuro: Marty

Re: Kolonia [opowiadanie]

Rozdział 7

    Wrota bazy zatrzasnęły się za konwojem z kilkuminutowym opóźnieniem. 900 żołnierzy wyruszyło na teren wroga w poszukiwaniu maszyn których nikt nawet nie widział. Sznur 41 pojazdów przemierzał powoli opustoszałe ulice, po obu stronach mijając kolejne budynki mieszkalne z wielkiej płyty. Wyzierały na nich puste witryny sklepów na parterach bloków. Według wyliczeń ze sztabu dojazd na miejsce, uruchomienie pojazdów i powrót powinno zająć 5-6 godzin, zależnie od ilości sprzętu do odebrania.
    Jakieś 15 kilometrów od wzgórza coś poszło nie tak. Do transportera w którym siedział podporucznik i kapitan dotarł wstrząs i huk eksplozji. Osowski od razu sięgnął do radiostacji:
-Co się dzieje?!
-Pierwszy z Knightów wjechał na minę, nie mamy z nimi łączności!- odpowiedział głos w słuchawkach.
-Zrozumiałem! Do wszystkich oddziałów! Na miejscu zostaje kompania MedEvac, dwa dodatkowe transportery i jedna drużyna moździerza. Reszta jedzie dalej! Nie śpieszyć się, nie chcę widzieć kolejnych wraków!
Żołnierze wysypali się z pojazdów, a reszta konwoju ruszyła dalej. Kierowcy zasłonili maszynami miejsce wypadku. Mort zebrał szybko grupkę żołnierzy z noszami i piłami do cięcia stali. Poprowadził ich do znisczonego Knight'a. Na pierwszy rzut oka można było rozpoznać minę z ładunkiem kumulacyjnym: tył transportera wydawał się nienaruszony, jednak z części kierowcy została dymiąca dziura. Gdy podbiegli bliżej zobaczyli że nie ma już kogo ratować. Oprócz silnego ładunku wewnątrz miny był także zapas ołowianych kul który rozszarpał wszystkich w środku. Podporucznik odwrócił się do dowódcy:
-Kapitanie, nie ma kogo ratować! Jedno wielkie mielone!
-Kurwa! Dobra, zabezpieczyć wrak i jedziemy!

***

    Kompania szybko dotarła do Naftoportu, gdzie prace trwały w najlepsze. 4. batalion dowodzony przez podpułkownika Maurice'a zabezpieczał teren. Kompania naprawcza palnikami cięła kolejne zbiorniki, a radość i ulga wykwitały na twarzach żołnierzy, ponieważ wiedzieli już że nie jechali na próżno. Obok czołgów stały skrzynie pełne części zamiennych i innego niezbędnego wyposażenia. Kolejno uruchamiano silniki maszyn które dymiły mocno nigdy nieużywane. Wszystko przebiegało sprawnie.
W słuchawkach oficerów zapiszczał sygnał wywołania. Podpułkownik sięgnął do ucha:
-Tak żołnierzu?
-Sir, od  wschodu  idzie w naszą stronę spora grupa ludzi.
-Wróg?
-Nie, sir. Cywile, niosą białą flagę.
-Zrozumiałem, otworzyć ogień.
-Sir?
-Nie słyszysz co się do Ciebie mówi przygłupie?! Strzelać!!
W słuchawkach na moment zaległa cisza. W końcu jednak żołnierz odpowiedział: Tak jest, sir.
Od wschodu do Naftoportu doleciały ich wystrzały z karabinów. Kapitan podbiegł do szefa batalionu i wrzasnął mu w twarz:
-Co pan robi do kurwy nędzy?!
-Pułkownik powiedział żeby nie było żadnych świadków, rozumiem go.
-Ale to byli cywile, do tego nie byli wrogo nastawieni!!
-Co z tego? Brudni uciekinierzy! Wielka mi strata!
Osowski sięgnął po swoją Berettę i wycelował w pułkownika.
-Jest pan aresztowany pod zarzutem morderstwa z premedytacją! Lwowski, zbierz kilku ludzi i zamknij gdzieś tego skurwysyna! Nie obrażę się jak zgubisz klucz- sięgnął do słuchawki- przerwać ogień żołnierze! Nie strzelamy do ludzi jeśli nie stwarzają realnego zagrożenia!
-Tak jest!- odparł głos z nutą ulgi.
Po chwili wrócił Lwowski z chłopakami z kompani.
-Co teraz kapitanie?
-Dowództwo pewnie uzna nas za zdrajców, ale mam to w dupie. Nie przyjechaliśmy tutaj żeby strzelać do cywilów.
-Czyli co?
-Zostajemy tutaj. Weź swój pluton i idź do mechaników wytłumacz sytuację. Powiedz że ci co chcą wracać niech wracają, ale czołgi i reszta sprzętu zostają tutaj.
Mort szybko przywołał swoich i ruszył w stronę czołgów. Na wszelki wypadek odbezpieczył broń.

***

    Większość ósmej kompani została, choć niektórzy stwierdzili że to pierdolą i bezzwłocznie odjechali do bazy. Poważniejszym problemem byli żołnierze z batalionu. W większości Francuzi wierni zwierzchnikowi, choć pozostali szybko przystali do Osowskiego. Żołnierze Maurice'a nie chcieli odjeżdżać bez dowódcy. Niektórym zaczęły puszczać nerwy. Nie wiadomo, kto strzelił pierwszy. To nieważne. Rozgorzała bitwa.
Francuzi dokonali szybkiego uderzenia na grupę transporterów strzegących bramy do Naftoportu. Spychając obrońców na teren placówki. Batalionowe pojazdy otworzyły ogień, na miejscu zabijając wielu byłych kolegów. Mechanicy nie byli dłużni, wskoczyli do najbliższych czołgów i strzelali w Knighty raz za razem. Dzięki lepiej uzbrojonym maszynom odparto atak i zmuszono francuzów do odwrotu. Ucierpiało kilka wozów i zginęło kilkunastu ludzi. Ostatecznie zostało około 180 ludzi z czego większość z kompani kapitana Osowskiego. Cały sprzęt załadowano do 5 ciężarówek, żołnierze zajęli kolejne 6 pozostałych, prócz tego został Knight dowodzenia i 54 czołgi z pełnym uzbrojeniem i paliwem. Gdy wszystko było gotowe do wyjazdu zebrano oficerów i dowódców plutonów na naradę. Decyzją większości było wyruszyć na Złote Wzgórza, do wschodniej dzielnicy bogaczy. Miejsca o zerowym znaczeniu strategicznym, do tego czasu z pewnością doszczętnie splądrowanym i opuszczonym. Ruszyli z otwartymi klapami i włazami, dochodziła już 14 i słońce grzało niemiłosiernie.
    Morale żołnierzy z oczywistych względów było nijakie, częściowe poczucie niewykonania rozkazów, zdrada, brak stałego dostępu do zaopatrzenia, a do tego jeszcze wysokie temperatury i smród gnijących ciał towarzyszący im w całym mieście. To nie był dobry okres by mieszkać w koloni.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
deska do pływania sup wolne domki Łeba poxilina wrocław