Anfarius - 2009-01-11 14:51:23

Prolog

    Był to dzień bezchmurny, ciepły, a kwiaty wydzielały niesamowitą, odurzająco cudowną woń. W takie letnie dni ludzie przechadzali się po łąkach, młode pary buszowały w sianie lub między polami pszenicy. W takie dni wszyscy chodzili uśmiechnięci, pomagali sobie wzajemnie, obdarzali dobrym słowem. Nie było mowy o żadnych kłótniach, mordach czy kradzieżach. Pola uprawne, łąki i lasy okalające miasto-fortecę Brydengahw pełne były zwierząt, ptaków i owadów. W słonecznym świetle kolor każdej rzeczy, na którą nie padał cień, stawał się żywszy i cieplejszy.
    Ten dzień jednak, poza prześliczną pogodą, nie miał nic wspólnego z innymi takimi dniami. Można powiedzieć, że we wszystkim prócz pogody był przeciwieństwem takich dni. Ludzie krzątali się wewnątrz miasta-fortecy, poganiali się wzajemnie, krzyczeli, klęli i kłócili się. Na murach ustawiało się wojsko a w zamku szalała burza podniesionych, szlacheckich głosów. Zwierzęta z okolicznych lasów, przeczuwając niebezpieczeństwo, pochowały się w swoich skrzętnie ukrytych kryjówkach. Ich miejsce pośród, teraz zdeptanych, łanów zboża, zajęły setki żołnierzy. Ubrani w lekkie szaty i skórzane zbroje wojownicy z dalekiego wschodu, półnaga lekka konnica, zabójczo szybka i zwinna, słonie i nosorożce, najgroźniejsze z bestii hodowanych przez człowieka. A także, a może przede wszystkim, pogańscy kapłani, magowie. Wielkie drewniane płyty, których boki liczyły każdy po dziesięć metrów, osadzone na dziesięciu parach kamiennych kół, ciągnięte przez najsilniejsze z silnych wołów, pokryte różnokolorowymi znakami i pismem znanym tylko kapłanom. Płyty były jednak tylko dopełnieniem grozy, jaką tworzył widok mężczyzny ubranego w czarne szaty, niebieskim ogniem jarzącym się wewnątrz oczu, miotającego śmiercionośne zaklęcia, przywołującego burzę i demony.
    Obrońcy Brydengahw widzieli pięć płyt i pięciu magów, dwóch na samym czele armii, jednego w samym środku i pozostałą dwójkę na tyłach. Rozsądek kazał wycofać się do tylnej bramy i uciec, jednak serce trzymało ich niewzruszonych w miejscu. Na zamku natomiast, wysoko ponad murami miasta, przez olbrzymie okno na armie nieprzyjaciela spoglądał graf Maizer, puszysty, łysy mężczyzna po czterdziestce. Jego rozsądek także kazał wykonać odwrót, a serce, pałające miłością nie do miasta i jego mieszkańców, lecz do pięknej żony i ślicznej córki, tylko potęgowało ten rozkaz. Dlatego właśnie graf Maizer wysłał swoich najlepszych żołnierzy nie do obrony miasta, lecz jako ochronę dla żony i dziecka, które, jak mniemał, były już bardzo daleko. Dlaczego Maizer nie uciekł z nimi? Ponieważ zachował honor który, sprzeciwiając się woli serca i rozsądku, kazał stać w tym oknie i dawać nadzieje obrońcom, a na końcu bitwy, stawić czoło najeźdźcom ze wschodu.
    Graf Maizer zginął honorową, chwalebną śmiercią około godziny pierwszej dwadzieścia, w nocy z czwartku na piątek, w ostatni dzień katuszy św. Michała roku pańskiego 3408. Zanim jednak się to stało, Maizer był świadkiem masakry, prawdziwej rzezi, którą rozpętały nie liczne wschodnie wojska, a pogańscy magowie, prawdziwa siła wschodnich książąt. Wiązki błyskawic, kule ognia i lodu, grad, tornada, trzęsienia ziemi a także, może przede wszystkim, gwałtowne i potężne wyładowania energii, zmieniające w krwawą miazgę ludzi znajdujących się najbliżej, a rozrywając kończyny tych stojących trochę dalej. Niepowstrzymana siła jaką jest pogańska magia zmieniła miasto Brydengahw w spopieloną, suchą i jałową pustynię, pełną szczątków ofiar i ruin domostw. Zamek grafa został przełamany w pół przez potężne trzęsienie ziemi. Graf Maizer zginął, wybiegając jako pierwszy z walącej się ruiny, z mieczem w ręku i okrzykiem bojowym na ustach. Rąbiąc na oślep żołnierzy wroga, raniony kilka razy szpadą lub włócznią, rażony krótką wiązką błyskawic, która odrzuciła go wysoko na ścianę zamku. Uderzenie o twardy, chropowaty kamień zgruchotało kręgosłup grafa, a błyskawica, przechodząc przez szlacheckie ciało spaliła wnętrzności. Tak zakończyła się bitwa o miasto-fortecę Brydengahw, mająca zapoczątkować szereg kolejnych, tworząc zarzewie konfliktu zwanego Pierwszą Świętą Wojną.

***

Pozdrawiam i czekam na pierwsze opinie,
Anf

Janush - 2009-01-11 21:06:15

To mi nie wyglada na bitwe raczej na rzez. Ale to moja skromna opinia a poza tym fajne. No i za malo goblinow xD

Anfarius - 2009-01-14 19:59:23

Rozdział Pierwszy
List św. Piotra do Roderyka II


    Mój drogi Roderyku... - Ojciec Święty, Święty Piotr ucichł na chwilę i wgryzł się w soczyste jabłko. Chwilę potem, gdy kawał owocu opuścił jamę ustną rzekł cicho - …nie! Nie, nie, nie, nie... Król Roderyk nie jest mi wcale drogi a to nie jest przyjacielski list... Od nowa – nakazał skrybie. Młodzieniec pełniący tę rolę westchnął i odrzucił kartę ze złym początkiem. Zanurzył pióro w atramencie, a był to atrament najlepszej jakości, jednak Marcin, tak miał na imię skryba, nie wiedział, czemu jest taki wspaniały.
    Ojcze...? - spytał cicho chcąc zwrócić uwagę opróżniającego kielich wina Świętego Piotra. Ten spojrzał na niego piorunująco i gdy ostatnia strużka czerwieni wpłynęła do jego gardła, odstawił kielich na stół.
    Królu Roderyku II, władco nadmorskich krain, wysp morza Oleańskiego, przywódco Sojuszu Garwanny-Mily-Osetty-Erandzia... tak, to jest dobre – stwierdził święty Piotr.
    To także zapisać? - spytał beztrosko Marcin.
    Nie bądź bezczelny, smarkaczu – skarcił go Ojciec Święty. Nie ma sensu przytaczać całego dialogu, jaki Ojciec Święty prowadził ze swoim skrybą, nie jest potrzebne zaznaczanie wszystkich problemów, jakie święty Piotr miał z ułożeniem tego listu. Podam jednak jego treść, która przyda się, by wyjaśnić zachodzące w całym świecie zmiany.

    „Królu Roderyku II, władco nadmorskich krain, wysp morza Oleańskiego, przywódco Sojuszu Garwanny-Mily-Osetty-Erandzia, piszę do ciebie w sprawie wielkiej wagi, tym większej, iż jesteś pierwszym władcą którego informuję o tej sprawie.
    Jako Głowa Kościoła, Ojciec Święty, ja, święty Piotr, zwany poprzednio Hawłem, ogłaszam rozpoczęcie Pierwszej Świętej Wojny przeciwko wschodnim ludom, które bezczelnie wkroczyły na najbardziej wysunięte na wschód ziemie chrześcijańskich królów. Wzywam ciebie i cały twój lud, lud Osetty, by stawić czoło niewiernym i w imię Jezusa Chrystusa zniszczyć wschodnich władców! Dowiadujesz się tego jako pierwszy gdyż swoim oddaniem i służbie Chrystusowi zyskałeś sobie moją przychylność. Muszę cię ostrzec, Roderyku, każdy, kto nie posłucha mojego rozkazu i nie pośle swoich wojsk przeciwko wschodowi, zostanie natychmiast ekskomunikowany! Twój kraj ma pół roku na stworzenie armii, a drugie pół na dojście do rzeki Ufy. Za rok oczekuję pomyślnych raportów.

Z poważaniem,
Święty Piotr, Głowa Kościoła”

   
    Młody Marcin odłożył pióro i przetarł oczy. Pod jego nogami walał się stos papierów, efekt wielu pomyłek Ojca Świętego. Skryba zgasił świecę, wcześniej pieczętując list pieczątką Państwa Kościelnego. Święty Piotr stał w oknie, do ust podnosił prawie skończone jabłko. Owoc nigdy tam nie dotarł. Słońce zaszło a Ojciec Święty upadł na drewnianą podłogę gabinetu.
    Ojcze! - zdołał krzyknąć Marcin, a gdy klęczał przy Piotrze, ten ostatni odchodził z tego świata, wpatrując się w oczy młodego pokolenia.

Rok później

    Nie było grzmotów ani lodowych nawałnic. Na początku był tylko szczęk ostrzy, świst strzał i krzyki umierających. Potem przyszedł huk. I nie miał już kto krzyczeć.
       
        - Za nasze zdrowie, panowie! - krzyknął jakiś osiłek wznosząc kufel z piwem i oblewając Nenna, świeżo wcielonego do armii młodzieńca. Reszta kantyny wzniosła swoje kufle i wszyscy wypili za swoje zdrowie. Po raz piętnasty tego wieczoru. Nie pił oczywiście tylko młody Nenna, który jeszcze nie rozumiał potrzeby oblewania nadchodzącej bitwy. Nie pił także generał Waingrew, który z grobową miną obserwował całe towarzystwo. Szesnasty raz ktoś wzniósł kufel i już chciał krzyknąć – Za nasze zdrowie! - jednak zawahał się słysząc potężne uderzenie o stół. Generał Waingrew nie wytrzymał i zaczął wrzeszczeć po zebranych. Nenna nie słuchał go, za bardzo bał się nadchodzących dni. Jako jedyny na całej sali pierwszy raz jest na wojnie. Wybitne wyniki w akademii, też mi coś, myślał Nenna, a jak powstrzymać strach to nas nie uczyli. Takich namiotów jak ten, w którym znajdował się Nenna było tamtego wieczoru pełnych około trzydziestu. Ponad pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy. Posiłki dla zdziesiątkowanych sił króla Roderyka.     
    Nenna pochodził z Osetty, małego, lecz bardzo silnego państwa leżącego na mapie tuż poniżej nadmorskich włości króla Roderyka. Państwo ze wszystkich stron było otoczone przez trzy państwa, z którymi od wieków tworzyło sojusz. W ciągu tych wszystkich lat główną władzę nad sojuszem sprawował władca Erandzia, aktualnie Roderyk II, lub właśnie Osetty. Zgodnie z podpisanym paktem, władza przechodziła do innego państwa tuż po śmierci ostatniego władcy. Ostatnim władcą był Roderyk I. Zgodnie z paktem więc, teraz panować powinien władca Osetty. Niestety, na tronie tego Ostatniego siedziała teraz królowa, stara panna, a pakt nie uwzględniał kobiet jako mogących sprawować władzę nad sojuszem. Tak więc dla reszty świata Roderyk sprawował władzę, tak naprawdę jednak w wielu sprawach kontaktować się z Katarzyną, królową Osetty.
    Po wielu kłótniach pełną władzę nad wojskami całego sojuszu sprawowała Katarzyna, gdyż Osetta była znana z najlepszych strategów i z wyborowej armii. Generał Waingrew, mający nieograniczoną władzę w polu, był więc wojennych królem, najwyższą instancją z dala od kraju. Tutaj, nad brzegiem Ufy nie liczyły się więc rozkazy Roderyka, Katarzyny lub dwóch pozostałych władców, Melhosa, księcia Mily, i Laosa, króla Garwanny, lecz generała Waingrew. Generał nie liczył się nawet ze zdaniem prawowitego władcy tych ziem, Vergana, władcy krainy graniczącej z dzikimi, wschodnimi stepami. Rzeka Ufa była granicą chrześcijańskiego świata, niedawno przekroczona przez pogan, teraz musi zostać odbita. A kto nie zrobi tego najlepiej, jeśli nie wojska największego chrześcijańskiego sojuszu.
    Nenna wiedział o tych wszystkich politycznych sprawach, jednak nie szczególnie obchodziło go to wszystko. Ważne było, żeby dostał swój żołd, by jego młoda żona miała z czego żyć.       
    Za kilka dni miała się rozegrać bitwa, która miała przynieść chwałę zarówno wojskom Osetty, jak i generałowi Waingrew. Miała być grubym, kamiennym murem na drodze pogan. Nie była. Była niskim, drewnianym płotkiem, który wystarczyło popchnąć, by upadł.   

Pozdrawiam,
Anf

tomir - 2009-01-14 20:12:14

Geopolitycznie- świat utrzymany dobrze, nikt się raczej nie pogubi, choć jakaś mapka mogłaby być pomocna. Ogólnie fajne, czekam na kontynuację.

https://bakov-nad-jizerou.ebetonovejimky.cz mapa fotowoltaiki komornik praga południe Komornik Lubin